środa, 29 grudnia 2010

Stawiki zimowym czasem.

Jadąc dzisiaj do Sosnowca przejeżdżałem koło Stawików... serce zabiło mi mocniej jak zawsze... chyba tak juz będzie do końca Świata i jeden dzień dłużej ;). Zatrzymałem autko w pobliżu i postanowiłem wybrać się na krótki spacerek.
Widok zaśnieżonego stawu i okolicy był niesamowity. Od razu powróciły dawne wspomnienia. Jacyś ludzie na samym środku zamrożonego akwenu wiercili przeręble - zapewne wędkarze, jakiś biegacz z kominiarką na twarzy minął mnie w swoim pędzie, a wokół... cicho i biało. To jakby zupełnie inna bajka :). Latem bywa tu zupełnie inaczej - słychać ptaki, dzikie kaczki pływają po wodzie, a wieczorami... światła bloków odbijają się w tafli stawu :).
Myślę, że tęsknota za tamtymi chwilami pozostanie we mnie już na zawsze... tym żywsza, im częściej będę bywał w pobliżu.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Świąteczne sny...

No i proszę jakie skarby można znaleźć na Youtube :)

niedziela, 26 grudnia 2010

Z wizytą świąteczną.

Planowałem cały dzień przeleżeć w łóżku, ze względu na podłe uczucie zaraz po przebudzeniu, że "coś mnie bierze"... ale po śniadaniu i porannej kawie było już lepiej. Zadzwoniłem więc do matki swojego chrześniaka żeby zapowiedzieć się z wizytą. Tym razem chrześniak dostał "żywą" gotówkę ;) Stwierdziłem, że nie będę już w ciemno kupował książki - jeśli zechce sam sobie jakąś kupi, lub wyda forsę na zupełnie coś innego.

W domu mojego chrześniaka i jego mamy jak zwykle specjalnością świątecznego dnia były ryby opiekane w zalewie octowej - pychaaa :). Domowej roboty ciasta no i śląski szałot :). I tak przy smacznym jedzonku i miłej rozmowie upłynęło 6 godzin - całkiem przyjemnie upłynęły :).

Świetnie, że ktoś kiedyś wpadł na wspaniały pomysł świątecznych spotkań rodzinnych :).

sobota, 25 grudnia 2010

Dar.

Kochanie, czy nie rozumiesz, czuję się tak nieswojo
Pokój jest pełen ciszy i tak trudno oddychać
Zabierz tę złotą klatkę bólu i uwolnij mnie
Ściągnij ze mnie szatę wstydu – nigdy nie należała do mnie

Nigdy nie należała do mnie…

Muszę stąd wyjść, poza opary dymu
Ponieważ nie potrafię dalej funkcjonować w tym samym, chorym żarcie
Wydaje się, że nasze życia przyjęły zupełnie odmienną drogę
Kiedy dałeś mi ten bezcenny dar

Dałeś mi dar…

I skoczyliśmy z naszych skał
By odkryć prawdę o nas samych
I spadliśmy z naszych drzew
Spadliśmy z naszych drzew…

I prawie potrafię…
Prawie potrafię usłyszeć krople deszczu
Nie wiesz, że to niesamowite uczucie ?
Niesamowite uczucie…
Więc wyjdźmy na deszcz raz jeszcze
Tak, jak kiedyś powiedzieliśmy sobie, że zawsze będziemy to robić

The Gift,  Annie Lennox


Pasterka.

Jak co roku - moja własna, mała tradycja :) - na pasterkę pojechałem do kościoła św. Anny w Nikiszowcu. Ta dzielnica Katowic to jakby serce śląskości w pigułce... stare, gornicze osiedle familoków z charakterystycznymi czerwonymi obramowaniami okien, przewiązkami nad uliczkami. Punkt centralny osiedla stanowi właśnie piękny budynek kościoła. I nie jest to bynajmniej żadna reklama :)... po prostu nostalgia za moją Małą Ojczyzną, Śląskiem.

zainteresowanych odsyłam do fotek:
http://www.sw-anna.wiara.org.pl/tresc.php?tresc=fotogaleria&Wybr=6&rodzic=0&NrM=1
http://www.nikiszowiec.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=20&Itemid=20&lang=pl

piątek, 24 grudnia 2010

Wigilia 2010.

Kolejny raz Jezus rodzi się w naszym własnym Betlejem, kolejny raz czekamy na pierwszą gwiazdkę, po raz kolejny łamiemy się opłatkiem... raz jeszcze z nadzieją spoglądamy w okno...

ŻYCZĘ WSZYSTKIM ZDROWYCH, RADOSNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA.

czwartek, 23 grudnia 2010

...

Dowiedziałem się, że mój dawny szkolny kolega powiesił się. Osierocił troje dzieci. Powód ? Był zadłużony w kilku bankach, załamał się wysokością spłat, nie podołał psychicznie... Jak bardzo trzeba stracić nadzieję, żeby odejść  w taki sposób, zostawić najbliższych ?

A po drugiej stronie rzeczywistości... uśmiechnięta pani siedząca przy stole w sympatyczny sposób przedstawia w samych superlatywach wizje pożyczenia tych "ledwie" kilku tysięcy złotych na - oczywiście, "wyjątkowy" procent... W morzu "atrakcji na wyciągnięcie ręki" ginie gdzieś cichym echem zdanie : "comiesięczna spłata rat".

Pani z banku będzie miała zapewne udane święta - premia w zależności od "złowionych" klientów.
Mój dawny kolega pewnie gdzieś tam, nie wiadomo gdzie...
Jego dzieci  i żona, matka sami.

Panie , wybacz mu, wybacz nam wszystkim...

sobota, 18 grudnia 2010

Wizyta.

Jako że pan doktor tak bardzo za mną tęsknił ;) (o czym pisałem kilka postów temu), postanowiłem go odwiedzić w celu przeglądu moich zatok... jak zwykle stwierdził, że jest ze mnie baaardzo dumny, że sobie bardzo dobrze poradziłem z infekcją wirusową i że zatoki są zupełnie "przetkane" i nie trzeba antybiotyków i takie tam... Jeszcze trochę i zacznę praktykować na innych żywych organizmach ;). Pan Doktor zadał mi też kontrolne pytanie na temat - kto i kiedy wynalazł antybiotyki, następnie po mojej pozytywnej odpowiedzi pokiwał głową i wytłumaczył dlaczego nie zawsze skuteczne jest ich stosowanie nawet w przypadku infekcji bakteryjnej. Oczywiście, jak zwykle mam to w zwyczaju w trakcie rozmów z innymi - denerwująco często przerywałem mu w pół zdania i wtrącałem swoje trzy grosze... uwielbiam rozmowy, zwłaszcza wtedy, kiedy to ja mówię :) .

Wracając do domku wykupiłem w aptece podobno cuda czyniący (zwłaszcza w zakresie odporności) lek "padma", który w smaku okazał się zbliżony mocno do kadzidełka...

piątek, 17 grudnia 2010

Brak wiary...

Nie chce mi się wierzyć, że już za kilka dni Święta... a później Sylwester, Nowy Rok... kolejny rok. No po prostu nie chce mi się wierzyć, że tak szybko to wszystko umyka, zaczyna się, kończy, przemija, znika, rozpływa we mgle... Takie tam marudzenie ;)

czwartek, 16 grudnia 2010

Życiowy dualizm.

Bywa tak każdego naszego dnia, że z jednej strony chcielibyśmy byc "świętymi", z drugiej jednak wciąż porywają nas do działania "nieczyste siły". Życie polega na ciągłej walce przeciwstawnych sił, które jednak utrzymują nas, świat w jako takiej harmonii, odczuciu homeostazy. Pewnie ma to  większy sens... przecież gdyby nie było zła, dobro zdawało by się być szare, nijakie, pozbawione pierwiastka emocjonalnego. Zło jest tłem, bez którego druga strona rozmyła by się zupełnie. Wegetując tak pomiędzy młotem a kowadłem możemy zdecydowanie dążyć ku doskonałości, bo przecież nawet ci, którzy tę doskonałość osiągnęli nie żyli gdzieś w próżni, byli wystawieni na działanie dwubiegunowego sensu istnienia - działając w imieniu dobra walczyli ze złem, co więcej  czasami ulegali swoim słabościom, a więc zło czasowo "brało górę".

Zadzwoniłem do dr Świdzińskiego - zatoki znów dały znać o sobie... chyba "stęsknił" się za "wiernym" pacjentem, bo poznawszy mnie po głosie wspomniał, że wczoraj właśnie rozmawiał o mnie z panią z rejestracji... No i po co komu przyjaciele, bliscy gdy ktoś taki, jak lekarz pamięta ;)

sobota, 11 grudnia 2010

Lacrimosa...

Zbigniew Preisner


Lacrimosa dies illa,
Qua resurget ex favilla.
Judicandus homo reus:
Huic ergo parce, Deus.
Pie Jesu Domine,
Dona eis requiem. 
Amen.


Totalne nic.

Niby się dzieje to i owo, tymczasem w ogóle nie chce mi się o niczym pisać. Czuje się zamknięty w czterech ścianach zupełnie jak Człowiek w Żelaznej Masce, mając za oknem zamiast widoku morza totalnie zaśnieżony krajobraz. Jestem bezlitosny dla ptaków, które za cholerę pewnie nie doczekają się ode mnie karmnika. Nie mam nawet ochoty na zimowy spacer, chociaż wciąż padający śnieg z pewnością nastraja zupełnie bajkowo... Przestałem też tęsknić, za czymkolwiek. Brzmi nieciekawie... błe! 

środa, 1 grudnia 2010

Queenowa Sensacja!!! :)

Dziś zaskoczyła mnie informacja na queenowym forum - na zjeździe włoskiego Fanclubu Queen, na który zresztą zaproszony został archiwista zespołu David Richards "wypłynęły" - zresztą dzięki niemu właśnie, zupełnie niepublikowane dema z udziałem Freddiego z okresu 1989 r. Hmmmm... niesamowicie jest usłyszeć Jego głos w zupełnie czymś nowym, nawet jeśli w wersji szczątkowej ... :).

AFFAIRS http://www.youtube.com/watch?v=q79FwSwX1EY

GRAND DAME http://www.youtube.com/watch?v=xoaGFlrpvlA

BARCELONA , wczesna wersja http://www.youtube.com/user/QueenitaliaOfficial#p/u/2/tdTHkjR4aOM

niedziela, 28 listopada 2010

Strach.

Początkowo jest wielki, przechodzi w panikę , blokuje oddech oraz ruchy. Później, w miarę czasu zamienia się w rezygnację, czasami wściekłość na tych, którym się zaufało a którzy zawiedli... Wściekłość o to, że było się w zasadzie jedyną osobą, której zależało, mimo tego , że inni traktowali ja niepoważnie. W sumie - tak, czy siak - bez sensu...

sobota, 27 listopada 2010

Cienie przeszłości :).

Robiąc porządki tu i ówdzie natrafiłem na kilka dyskietek (kto jeszcze pamięta, że kiedyś to one były nośnikiem danych w starych, dobrych PeCetach ). Na jednej z nich zachowały się moje stare maile z początku wieku ;) Ciekawie było cofnąć się w czasie i przypomnieć tamte sytuacje, "sercowe problemy" no i... natrafić na kilka wierszy :).

Fragment jednego z nich:

(...)
Tylko to powoduje
Że wciąż doceniam czerwień
Błąkające się dusze
Gdzieś za drzewem
I nawet wiatr
Powoduje ,że unoszę się w powietrzu
Ale jutro
To znowu znormalnieje
 (...)


Raz jeszcze zupełnie queenowo...

Co do utworu "Bijou" o którym już wcześniej pisałem, to - co niektórych może zdziwić, kawałek ten dorobił się również swojej wersji "koncertowej"... wiem, to tylko iluzja, ale raz jeszcze podkreślająca ewenement jakim w historii muzyki był Queen... Echh, żałuję, że mnie tam nie było :).

http://www.youtube.com/watch?v=OGDpnytuve8&feature=related

piątek, 26 listopada 2010

Zimowe początki.

Od kilku dni na trawie leżą resztki śniegu w postaci białych kłaczków cukrowej waty... Nadal jednak dzienna temperatura przekracza 0º C, co zresztą da się odczuć wdychając wilgotne powietrze. Dziś wieczorem, gdy poszedłem do garażu po raz pierwszy od poprzedniej zimy poczułem to "coś" wciągając do płuc powietrze... był to niepowtarzalny, surowy "posmak" nadchodzącej aury. Na płocie skrzyły się w świetle latarni drobne kryształki szronu, zresztą nawet trawa była nim pokryta. Samotna rajska jabłonka już prawie całkiem pozbawiona liści - zaledwie dwa jeszcze zwisały z jednej z jej gałązek, z kilkoma czerwonymi jabłuszkami które pod wpływem mroźnych nocy zmieniły smak z kwaśnego na słodki... Tak, już czuć że zima nadchodzi. Tak było, jest i będzie :). Najdoskonalsze z dzieł - natura.

środa, 24 listopada 2010

Dziewiętnaście lat temu...

W 1991 roku, 24 listopada zmarł zdecydowanie jeden z największych wokalistów jakich nosiło po tej ziemi... i nie pisze tego jako totalnie zakręcony fan zespołu Queen ( ;) ). Freddie był - zgoda, niektórzy powiedzą, że dziwakiem, był oryginalny - tak, jak jego odłamany statyw z mikrofonem na koncertach, przyjęcia pełne egzotyki (autor dennego i głupawego miejscami artykułu z "sułtanem" w tytule, na onecie co nieco o tym wspomina i chyba to jedyny bliski prawdzie fakt z życia Mercury'ego). Freddie to przede wszystkim niepowtarzalny głos i energia - i choćby z tego powodu w muzycznym świecie została po Nim tak wielka pustka...

bezpiecznej drogi - gdziekolwiek jesteś Melino :)

A teraz muzycznie w dosłownym znaczeniu:
- Rodgerowkie pożegnanie przyjaciela (tym razem w wersji studyjnej): http://www.youtube.com/watch?v=pRDqpJPkKEM

- W mojej obronie... jeden z solowych kawałków Freddiego: http://www.youtube.com/watch?v=9f3HcT9toww

(...)
Nawet jeśli...
Nawet jeśli wciąż tęsknimy za Tobą
Idź przed siebie, nie odwracaj się
Kiedyś znów wpadniemy  na siebie
Mój Stary Przyjacielu...
(...)

"Old Friends", Roger Taylor


wtorek, 23 listopada 2010

Hmmmm...

Coś niedobrego dzieje się pomiędzy Koreą Północną a Południową, jakiś zbrojny incydent... ktoś przywołuje wizje niejakiej Baby Wangi na temat III W.Ś. , która wg niej miała by się zacząć właśnie w listopadzie 2010 r. jednym słowem - strach się bać.

niedziela, 14 listopada 2010

Wciąż nostalgicznie, muzycznie, listopadowo...

W 1991 roku na świecie ukazał sie ostatni album Queen z udziałem Freddiego. Jeden z utworów - "Bijou" miał swojego "ojca" - piosenkę Jeffa Becka - "Where were You". Produkcje nieco podobne w brzmieniu i obie równie piękne.

Where were You:


Bijou:

czwartek, 11 listopada 2010

Muzycznie... nostalgicznie... listopadowo.

Stary dobry Dave R. Fuller wrócił na łono Youtube :)

http://www.youtube.com/user/DaveRFuller#p/u/20/UfN6LbotKEQ

niedziela, 7 listopada 2010

Złota klatka

Był sobie pewien książe. Jego ojciec - bogaty możnowładca, nade wszystko kochał swoje jedyne dziecko, kochał je podwójnie - za siebie i za swoja zmarłą żonę, kochał je nawet tysiąckroć mocniej.... Tak mocno, że obawiając się straty swojego syna, od dziecka wychowywał go w potężnej komnacie swojego pałacu. Komnata ta była zbudowana z marmurów, ściany zawierały inskrypcje największych i najmądrzejszych z mędrców pokryte płatkami  czystego złota. Książe sypiał na wielkim łożu, w pościeli z najdroższego i najdelikatniejszego jedwabiu. W komnacie było mnóstwo regałów, a na tych regałach setki  tomów dzieł.

Stary król tak bardzo kochał swojego syna, że nie pozwalał mu opuszczać komnaty - kiedy książe był młody, łatwiej mu było zapewnić komfort życia w samotności, bez rówieśników, bez widoku słońca i nieba... wystarczyły drogie prezenty, blask słońca zastępowały najjaśniejsze z najjaśniej świecących lamp, niebo zastąpiły mu drogocenne kamienie, którymi wysadzany był ogromny sufit. Dziwna to była miłość... ojciec tak bardzo bał się utraty syna, że dla własnej, egoistycznej potrzeby zamknął go w czterech ścianach.

Mijały lata, książe dorastał. Zmieniał się jego głos, sylwetka - nie był już dzieckiem. Stary król przez te wszystkie lata surowo przykazywał służbie opiekującej się księciem zupełne izolowanie go od świata zewnętrznego. Okna  komnaty, położone dosyć wysoko musiały być szczelnie zamknięte, by żadne dźwięki z zewnątrz nie docierały do książęcego ucha. Komnata była wietrzona tylko wówczas, gdy jej mieszkaniec brał kąpiel. Pewnego dnia jeden ze sług zwyczajnie, po ludzku - zamykając wszystkie okna, zapomniał o jednym z nich, zostawiając je lekko uchylone. Tego wieczoru, książe wracając do swej komnaty położył się od razu do swego wielkiego łoża z zamiarem szybkiego zaśnięcia. Kiedy położył swoją zmęczona głowę na jednej z wielu miękkich poduszek, poczuł na swoich policzkach delikatne, ciepłe muśnięcia, tak, jak gdyby czyjaś miękka dłoń gładziła go w najczulszej z pieszczot...Książe znieruchomiał z wrażenia, nigdy wcześniej niczego podobnego nie poczuł... nawet  jego jedwabne poduszki, których jak już wspomniałem - miał wiele, nigdy nie sprawiały mu takiej przyjemności, gdy kładła na nie swoją twarz. Wieczorny powiew letniego wiatru - bo to on był sprawcą pieszczot, ukołysał wkrótce księcia do snu... Kiedy minęła noc, księcia obudziły dziwne dźwięki. Nie były to kroki ani ciche rozmowy jego sług, nie był to głos starego króla. Nie, te dźwięki książe słyszał po raz pierwszy w swoim życiu. Kiedy tylko zaczął uważniej nasłuchiwać, wydawało mu się, iż z góry, ze strony okna nadlatuje cicha pieśń, cicha na tyle , że nie potrafił wyraźnie rozpoznać słów. Była to pieśń radosna, śpiewana przez kilka głosów. Książe postanowił zapytać o te pieśń swojego starego ojca. Kiedy król odwiedził go tego dnia, jak zwykł to zawsze robić, książę zapytał - "ojcze, o czym była pieśń którą usłyszałem dzisiejszego dnia rano ? Z czyich ust płynęła ?". Król milczał, strach zamknął mu usta. Wyszedł smutny i zagniewany z zamiarem ukarania winnego sługi, który nie dopilnował swoich obowiązków. Od tego dnia nie zdarzyło się już więcej, aby jakiekolwiek okno było chociażby lekko uchylone. Jednak ziarno zostało rzucone... Książe każdego ranka budził się z nadzieją usłyszenia znajomych dźwięków melodii, wieczorami  przytulał się mocno do swych jedwabnych poduszek, by poczuć na policzkach ciepły powiew wiatru... lecz nic, zupełnie nic się nie działo... Kolejnego ranka, gdy żadne dźwięki nie zakłóciły głuchej ciszy, książe wpadł na pomysł. Zebrał wszystkie poduszki z ogromnego łoża i poustawiał je - jedna na drugiej pod oknem, z którego jeszcze nie tak dawno dolatywały radosne głosy. W ten sposób - jak po schodach wspiął się na samą górę, dotykając nosem  chłodnej szyby okna... To co zobaczył po drugiej stronie było zupełnie nowe, nieznane i tak bardzo różnorodne, całkiem inne, niż to, co na co dzień otaczało go w komnacie. Słońce na błękitnym niebie oblewało swoim blaskiem ludzi pracujących na polach, którzy pomimo znoju i trudu swojej pracy uśmiechali się poruszając ustami. Książę po chwili zastanowienia sięgnął do złotej klamki okna  i przekręcił ją. Okno się otwarło... do uszu księcia dotarło tysiące dźwięków, wśród nich rozpoznał ten jeden - była to melodia, jaką usłyszał tamtego ranka... teraz mógł również wyraźnie usłyszeć słowa. Pieśń przerywały śpiewy ptaków, dźwięk kół wozu toczących się po polnej drodze, szum wody w strumieniu. Książe poczuł coś jeszcze... znajomy dotyk na policzku - to ciepły wiatr  masował delikatnie jego skórę, muskał twarz na której pojawił się wyraz zachwytu. W takim stanie zastał księcia jego ojciec - stary król...

Chora miłość była jedynym wytłumaczeniem tego, co działo się później - na tysiące pytać księcia, król nie potrafił odpowiedzieć lub może nie chciał, bał się, że rozbudzi to jeszcze bardziej i tak już wielką ciekawość  księcia, a w końcu stało się to, czego tak bardzo się obawiał - książę zapragnął znaleźć się tam, pośród brudnych, prostych, pracujących ludzi by posłuchać ich radosnych pieśni, zapragnął poczuć dziką, niekoszoną trawę pod stopami, wreszcie  wystawić twarz do słońca i znów przytulać się do wiatru... Król rzekł tylko kilka słów - " wybacz synu, za bardzo cię kocham...".  Twarde jak głaz serce starego króla zmiękło tylko na tyle, że nakazał sługom zostawiać okna w komnacie syna lekko uchylone, lecz to tylko wzmogło tęsknotę księcia za tym, co zdążył już pokochać całym sercem. Od tej chwili, każdego wieczoru  kładł się pod jednym z okien komnaty usypiany do snu wieczorną pieśnią cykad, ranek budził go dźwiękami znajomej pieśni, łoże stało puste... Zgorzkniały król bał się odwiedzać syna, wiedząc że nie potrafi dać mu tego, czego pragnie, za wszelką cenę chciał swoje jedyne dziecko zatrzymać tylko dla siebie. Książe tęsknił coraz bardziej i bardziej... pewnego wieczoru z oczu księcia zaczęły płynąć  łzy, płynęły całą noc, a kiedy wczesnym rankiem słońce zaczęło rozjaśniać komnatę, jego promienie odbiły się od kałuży pod jednym z okien. Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo gorący... Słona kałuża niebawem zaczęła się zmniejszać coraz bardziej, aż zupełnie zniknęła...

Słudzy odkrywszy nieobecność księcia w komnacie, zaalarmowali starego króla - ten oszalał z rozpaczy. Wszczęto poszukiwania w całym królestwie, lecz księcia nigdy już nie odnaleziono...

Tymczasem każdego dnia, nad głowami pracujących w pocie czoła ludzi pojawia się mały obłoczek - zazwyczaj tkwi nieruchomo w jednym miejscu, jak gdyby zdawał się przysłuchiwać radosnym pieśniom pracujących, czasami tylko przesunie się nieco, zasłaniając sobą słońce, przynosząc ulgę rozgrzanym ciałom. Niekiedy widać jak odbija się w strumieniu, wtedy podobno można przy odrobinie dobrej woli zobaczyć coś na kształt uśmiechu w jego odbiciu... ale przecież to tylko wyobraźnia.

piątek, 5 listopada 2010

Takie tam...

Coraz częściej rozbijają się samoloty. Dziś na onecie informacje na temat dwóch katastrof, w obu przypadkach podobno nikt nie przeżył... A tyle pisano na temat bezpieczeństwa podróżowania tym środkiem transportu.Zresztą, nie tylko samoloty... co chwilę słyszy się o jakimś wypadku, katastrofie, mam wrażenie, że częściej niż kiedyś.

Od wczoraj wieje wiatr, ale taki dziwny jak na tę porę roku - ciepły podmuch powietrza. Ogródek jest pełen opadłych liści, na jabłonce zostały już tylko małe, rajskie jabłuszka. Dzika róża czerwieni się licznymi owocami - jesień w pełni :). Aż miło popatrzeć przez okno, pogapić się tak bezrefleksyjnie na poruszane wiatrem gałęzie daglezji, przelatujące ptaki, pomyśleć o zbliżającej się zimie...

A'propos ostatniego zdania, myślałem wczoraj o wzgórzu - tak bez powodu. Przypomniał mi się ostatni sylwester i pomyślałem, że w tym roku tak rzadko tam bywałem. A przecież bywa tam tak pięknie :). Tym piękniej musi być tam teraz, zwłaszcza od strony lasku, gdzie ścieżkę zapewne pokrył kobierzec  klonowych i innego rodzaju liści. Tak, koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.

Jeszcze chętniej wyjechałbym w góry - chociaż na jeden, dwa dni. teraz, gdy cisza i pustka wokół ma to swój urok.

środa, 3 listopada 2010

Rocznica.

Hmmm... właśnie zauważyłem, że dokładnie kilkanaście minut temu minęła pierwsza rocznica istnienia mojego blogu. Tortu jednak nie będzie :).

See You when You're 40

Jest taka piosenka Dido, gdzie autorka tekstu zarzuca głównemu bohaterowi niedojrzałość. Czasami myślę, że sam też czekam na swoją czterdziestkę - w międzyczasie wszyscy inni wokoło "dorośleją" pod wpływem  zdarzeń, które szykuje im los. Dużo w tym prawdy - życie samotne, w pojedynkę powoduje pewien komfort psychiczny ale i brak dojrzałości wynikającej z ujarzmianiem codziennych problemów - strachem o zdrowie dziecka, kłopotami w związkach, małżeństwach, stratą. Czasami wydaje mi się , że jestem myślami z najbliższymi, próbuje wczuć się w ich problemy gapiąc się późnym popołudniem przez okno na uwolnione od choinek rdzawe niebo, z dużym kubkiem gorącej herbaty w ręce. Wiem, że ich nie zrozumiem, mogę tylko spróbować zbliżyć się emocjonalnie do ich smutków, rozpaczy, problemów... Aniu, nie powiem Ci, że Cie rozumiem, bo nigdy nie byłem i nie będę w Twojej sytuacji, ale jest mi przykro i jestem z Tobą myślami, na swój niedoskonały sposób.

Kiedyś pewnie dojdę do tej 40-stki...

sobota, 16 października 2010

Hmmmm...

No i starając sie nie chwalić dnia przed zachodem słońca... (na szczęście już zaszło), tak ostrożnie stwierdzam że... jest mi lepiej. Głowa stała się przyjemnie lekka, nie słychać żadnych "trzasków" :). Ulga jednym słowem.

weekendowe sprzątanie; reklama za friko... czyli "takie tam" dnia codziennego.

Luźniejszy weekend, pogoda nieciekawa - zimno, chłodno czyli połowa października, więc jest czas i chęci zresztą też na gruntowne porządki. Porządki w tym przypadku polegają na segregacji różnego rodzaju papierów, papierzysk, zapisanych tym i owym, spoczywających od dłuższego czasu na biurku. Potem szybka "archiwizacja" ważnych zapisków na twardym dysku i już tylko celny rzut do kosza na śmieci... aż drzew szkoda. W sumie współczesność moralnie wymaga żeby wszystkie ważne rzeczy zapisywać w komputerowych  kalendarzach, PIM'ach i innych "cudach techniki", mimo wszystko starodawne machnięcia długopisem ze stylowo stawianym na końcu zdania wykrzyknikiem są zbyt piękne, żeby tak łatwo z nich zrezygnować. tak więc... niestety drzewa wciąż będą cierpieć.

Kolejny dzień spędzam na "miłych pogawędkach" telefonicznych z dr Świdzińskim, który - sądząc po głosie jest juz lekko znudzony tym faktem... a zaczęło się od tego, że znowu wylądowałem u pana doktora na wizycie ze względu na ciągły, męczący ból u podstawy nosa. Przyznaję - sam sobie zawiniłem "wyłążąc" znowu bez czapki, w dodatku z dopiero co umyta głową na zimno. No a potem próbowałem własnymi siłami podleczyc się, no i znowu okazało się, że tak do końca laryngolog to ze mnie żaden... Pan Świdziński przepisał mi kropelki do nosa (których oczywiście jak zwykle znowu nie było w żadnej aptece, więc trzeba było zamawiać i czekać na odbiór), po których pierwszego dnia zaczęło mi strzykać, stukać i strzelać w przedniej części twarzoczaszki co oznacza "popuszczanie" obrzękniętych błon śluzowych zatok. Niestety ból pozostał, na dodatek pojawiła się senność i ogólny stan rozbicia - a ja oczywiście "dzielnie" chodziłem do pracy, nie opuszczając ani jednego dnia. Zgodnie ze wskazówkami pana doktora, zadzwoniłem po kilku dniach, obwieszczając że wcale nie czuję się lepiej, a w zasadzie to gorzej.

I tu pojawia się wątek reklamowy. Pan Świdziński polecił mi zestaw do płukania zatok, za pomocą którego można sobie oczyścić zatoki samemu w domku. Zestaw składa się z elastycznej butelki służacej jako gruszka, oraz kilkudziesięciu saszetek specjalnej mieszanki izotonicznej, którą rozpuszcza się w wodzie tworząc leczniczą płukankę. Nie powiem, uczucie przyjemne - roztwór w trakcie ściskania butelki wpływa do jednej dziurki, tam przepłukuje całą jamę nosową i wypływa drugą dziurką. Przyjemne, komfortowe uczucia dodatkowo wzmacnia ciepłota roztworu (oczywiście nie może to być wrzątek, najlepiej przed sporządzeniem roztworu sprawdzić temperaturę przegotowanej wody "polewając" nią delikatnie np wewnętrzna część ręki, analogicznie jak przy "sprawdzaniu" mleka w butelce dla  bobasów). Płukankę stosuje  dopiero od wczoraj, więc zobaczymy co będzie dalej - podobno widoczne efekty następują po 3 stosowania dwa razy dziennie. Odpukać, zatoki już mniej dokuczają. Dodatkowo pan doktor Świdziński "zaoferował" mi swoje usługi non-stop do poniedziałku, jako że ma dwudniowy dyżur na swoim oddziale. No cóż... sam tego chciał ;) Bywam strasznie absorbującym pacjentem...

P.S. w poniedziałek próbując się leczyć na własna rękę zażyłem cirrus... a żeby było śmiesznie, zrobiłem to wieczorem... Dzięki temu miałem nieprzespaną noc, na drugi dzień zupełnie nie kojarząc faktu bezsenności z tym, co zażyłem, połknąłem kolejna tabletkę... no i "działo się" - nie miałem pojęcia co jest grane, chodziłem jak nakręcony, najchętniej wszędzie bym biegał, uwagi nie mogłem skupić totalnie na niczym, serce waliło mi 100 na minutę. Dopiero później coś mnie tknęło i sprawdziłem "zalety" cirrusa w sieci... okazało się, że to najgorsze "świństwo" jakie może być - mieszanka cetryzyny z pseudoefedryną daje piorunujące skutki uboczne. Tak więc... 25 zł poszło się "piiiiip..." (i tu pada niecenzuralne słowo, którego ze względu na wysoka kulturę osobistą ( ;)  ) nie umieszczę).

A to wspomniany zestaw do płukania zatok:


środa, 13 października 2010

Bez tematu.

Hmmm... minął tydzień a ja nie mam o czym pisać... no bo czy warto wspominać o kolejnym "ataku na zatoki" ? Bez sensu...

wtorek, 5 października 2010

Victory Celebration.

Ufff... szczęśliwy "happy end", raz jeszcze totalne zło zostało pokonane (a dokładnie zrzucone w przepaść), mniejsze zło zaś na łożu śmierci definitywnie się odmieniło, no i oczywiście wszyscy tańczą i skaczą z radości, a we Wszechświecie zapanowała całkowita zgoda i pokój... na szczęście ;).

http://bastirk18.wrzuta.pl/audio/2vjOOTYdTpJ/star_wars_soundtrack_-_return_of_the_jedi_victory_celebration

http://www.youtube.com/watch?v=MEniXyEwmzo 

Piękny wschód słońca.

Jadąc dzisiaj do pracy wzróciłem uwagę na ogniście pomarańczowe niebo na wschodzie. Pomyślałem, że dla takich widoków warto wstawać wczesnym rankiem, nawet jeśli obowiązki do tego nie zmuszają. Żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego. Zosia, która była pierwsza dzisiejszego dnia myślała chyba o tym samym, rzucając mimochodem "jest tak pięknie, że tylko zrobić zdjęcie".

niedziela, 3 października 2010

Hmmmm... dwie okazje przy jednym ogniu... czy jakos tak ;)


Dzisiaj dwie okrągłe "rocznice" - z jednej strony setny wpis na blogu, a z drugiej urodziny jego właściciela, tzn.  tego blogu właściciela rzecz jasna. Przyjechali goście - na co, jak juz zresztą pisałem wczoraj nie miałem wielkiej ochoty, posiedzieli, pojedli, pośmiali się i... porobili to, co zawsze robi sie prawdopodobnie na każdych zwyczajnych i nudnych imprezach urodzinowych :).

Szczerze mówiąc ( a raczej pisząc) wcale nie tak sobie wyobrażałem spędzenie kolejnej rocznicy przyjścia na Świat. Była piękna pogoda - posiedziałem chwilkę na cmentarzu przy grobie babci (gdyby nie pospiech przed imprezą posiedziałbym dłużej, na co miałem straszną ochotę ze względu na pogodę i nastrój), poczułem metafizyczne prądy i dostrzegłem po raz pierwszy od kilku dni (deszczowych i zimnych) piękno jesieni :) - szkoda, że już wkrótce mają przyjść zapowiadane pluchy, niskie temperatury i szarość - ta gorsza strona aktualnej pory roku. Miałem ochotę - i pogoda była jak najbardziej do tego odpowiednia, na długi , leśny spacer, szuranie nogami w kupkach opadłych liści, gapienie się w chmury i powoli gasnące słońce, no i... takie tam, jak to zwykle bywa na takich spacerach.  Mówi się trudno - podobno lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu... przynajmniej niektórzy "pamiętali" o mnie, więc powinienem być zadowolony.

Nic nie poradzę na to, że wolę samotność - ewentualnie samotność we dwoje.

sobota, 2 października 2010

W przeddzień urodzin.

Nie czuje się ani staro, ani młodo, ani średnio... w ogóle czuję się nijak. pewnie po części to wina lekkiego bólu głowy (znowu te zatoki), po części potrzeby podjęcia decyzji dotyczących przyszłego tygodnia - a czego, jak czego - podejmowania decyzji w szczególności nie znoszę. Jutro mają wpaśc  z wizytą goście, których szczerze mówiąc wcale nie zapraszałem i nie spodziewałem się. Wręcz przeciwnie - miałem wielką ochote wybrać się do Krakowa na długi i samotny spacer wspominkowy po szlakach swojej tamże bytności studenckiej... Ostatecznie jednak nie pojechałem ( m.in. ze względu na zatoki), słucham sprawdzonych kawałków i wcale, a wcale nie marzy mi sie jutrzejsza "impreza" urodzinowa. To chyba tyle...

P.S. Edytko wybacz, mieliśmy się spotkać, a wcześniej umówić telefonicznie. Postaram się to nadrobić w przyszłym tygodniu.

niedziela, 26 września 2010

...so catch me if You can... I'm going back...

Najpierw była Dusty Springfield, późnij troszkę inna wersja Freddiego , a teraz Phil Collins :)

Panie i Panowie! - Going back

http://www.youtube.com/watch?v=UrxFpcaNlCU&p=DE0F34EBF52D2D09&index=1

Powiew przeszłości.

Przeglądając internet natknąłem się na fragment pewnego utworu, w brzmieniu nieco socjalistycznego ;)... echh, ma swój urok...

PIEŚŃ O ŚLĄSKU

Czytam z twojej twarzy
Jak z biblijnych kart
Psalm wieczystej pracy
I stalowy hart


Z wnętrza twego ziemio!
Z żaru twoich hut
Rodzi się wieczysty
Odrodzenia głód


Z rytmu twardych godzin
Z iskrzeń twych i lśnień -
Z łoża nocy wstaje
Nowej ery dzień.


Emil Zegadłowicz (w: Monografia Województwa Śląskiego, 1936 r.)


P.S. Piękne, prawda ? :)


sobota, 25 września 2010

No, no, no...

Kolejna osoba - tym razem jakaś pani, specjalistka od pogody, prognozuje ostrą, mroźna zimę (podobno temperatury mają spaść do minus 25 - 30 stopni w styczniu i lutym). Opadów śniegu ma być nieco mniej niż w zeszłym roku. Miło jest tak siedzieć w czterech ścianach, grzejąc się ciepłem kominka, spoglądając przez okno na zaśnieżone drzewa i drepczące po białym puchu różnej maści stworzonka... tylko ptaków żal - małe to to, okryte ledwie piórkami i szukające jedzenia. Podobnie jak w  poprzednim roku, nie będę zrywać  jabłuszek z rajskiej jabłoni. Kiedy nadejdą mrozy, owoce skruszone zimnem staną się słodkie i dostarczą pokarmu ptakom. Obowiązkowo trzeba będzie wywiesić plaster słoniny dla sikorek. Na szczęście do zimy trochę czasu jeszcze zostało :). 

piątek, 24 września 2010

Edyta i jej świat.

Dzisiaj zadzwoniła do mnie Edyta. Kiedyś pracowalismy razem - była moja mentorką w zdobywaniu "szlifów" w zawodzie pracownika socjalnego. Edyta i reszta "paczki" byli moim pierwszym i chyba najlepszym jak do tej pory doświadczeniem zawodowym. Potrafiliśmy spędzać wspólnie godziny nad papierkową robotą,  doprowadzając się wzajemnie do śmiechu. Piotrek i Edyta - wspólne wywiady, często w miejscach w których istnienie nigdy bym nie uwierzył... A potem - staż sie skończył, dostałem pracę zupełnie gdzie indziej, kontakty sie pourywały, pozostała nostalgia za minionym (blednąca wraz z upływem czasu)....

A dziś, tak po prostu, Edyta zadzwoniła... :).

czwartek, 23 września 2010

Pogodne jesieni początki...

No i przyszła... piękna złota jesień :). jej pierwszy dzień jest jak najbardziej obiecujący - słoneczko ciepło grzeje na niebie pozbawionym najmniejszej chmurki, co prawda  nie grzeje już tak mocno jak latem... mimo wszystko nastraja optymistycznie :). Miejmy nadzieję, że taka piękna aura będzie nam towarzyszyć jak najdłużej ( a podobno już w listopadzie przewidywane są pierwsze, obfite opady śniegu).

ilustracja ze strony www.strykowski.pl

niedziela, 19 września 2010

Piękna, jesienna niedziela :).

Jestem zmęczony, niewyspany, mam zatkany nos ale... nawet jeśli ma się humor do bani to w taki dzień, jak ten najgorsze myśli rozpuszczają się pod wpływem słońca :). Trawa  strasznie się rozrosła (trzeba będzie w poniedziałek skosić), cukinie połyskują zielenią spod rozłożystych liści, rajskie jabłuszka coraz bardziej czerwienieją... a w powietrzu słychać odgłos ptaków które chyba pozostaną na zimę. Teraz nie liczy się nic, mam ochotę jedynie wyjść na ogródek, wystawić mordkę do słońca i zanurzyć się w totalny odmęt myślowy...

czwartek, 16 września 2010

Sprawa krzyży.

Dziś rano rozstrzygnął się "problem" związany z krzyżem ustawionym na Krakowskim Przedmieściu, oczywiście część ludzi poczuła się strasznie pokrzywdzona... jak gdyby krzyż, zmieniając swoją lokalizację stał się zupełnie czymś innym niż symbol męki. Bo i stawał się ten nieszczęsny krzyż zupełnie czymś innym w "rękach" tych ludzi - zwykłym narzędziem szantażu, tracąc potęgę swojej wymowy.

Późnym popołudniem odwiedziłem chyba jeden z najciekawszych cmentarzy katowickich - cmentarz komunalny. Jego ciekawość polega na tym, że połowę powierzchni stanowi ... las - w dosłownym znaczeniu :). Kiedy spacerowałem sobie bez pośpiechu alejkami, tymi najmniej uczęszczanymi sadząc po trawie wyrastajacej z asfaltowej nawierzchni zobaczyłem na malutkim wzgórku inny las, a raczej lasek krzyży -takich zwyczajnych, najprostszych, pokrzywionych, metalowych i drewnianych. Było coś, co kazało mi zatrzymać się dłużej w tym akurat miejscu... jakaś powaga, metafizyczna siła tkwiąca zupełnie daleko od głównych punktów cmentarza, miasta, cisza, spokój i totalne ubocze, a jednak czuło się  duchową ważność i mistycyzm tych najprostszych z prostych krzyży, wyraźnie odczuwało się symbol pamięci i wiary w życie tych którzy odeszli... I nikt nie musiał protestować, mówić na głos różańca, płakać przed kamerami dziennikarskich ekip, których zresztą było brak. I coś jeszcze, oprócz jednej tabliczki z napisem "kobieta NN", inne wskazywały na mało znane nazwiska w przeciwieństwie do tablicy z Krakowskiego Przedmieścia - tyle tylko, że... tu, na tym cmentarzu czułem obecność tych zmarłych, będąc przed Pałacem Prezydenckim czułem pustkę prześwietlana fleszami aparatów.
To chyba tyle.

wtorek, 14 września 2010

Pyszne winko domowe z pigwy.

Hmmm, właśnie skusiłem się na otwarcie butelki domowego wina sąsiadki, które dostałem w ramach podziękowań za wspólne grzybobranie ;). Co tu dużo mówić, a raczej pisać.... jest pyszne! Słodki smak z nutą winogron, delikatne i klarowne, bez porównania do jakiegokolwiek najlepszego nawet bordeoux :)

niedziela, 12 września 2010

In This Life (W tym życiu)

Mimo tego, czym zostałem obdarzony w swoim życiu
Była we mnie pustka
Omamiła mnie potęga złota
Wtedy jednym delikatnym dotykiem uwolniłeś mnie

Niech Świat przestanie się kręcić
Niech słońce przestanie palić
Niech powiedzą mi, że miłość nie jest warta przeżycia
Jeśli to wszystko się rozpadnie
W głębi serca będę wiedział
Największe marzenie właśnie się spełniło
W tym życiu byłem kochany przez Ciebie

Z każdą górą na jaka się wspiąłem
Z każdą dziką rzeka jaką przekroczyłem
Byłeś skarbem którego szukałem
Bez Twojej miłości byłbym stracony

Niech Świat przestanie się kręcić
Niech słońce przestanie palić
Niech powiedzą mi, że miłość nie jest warta przeżycia
Jeśli  to wszystko się rozpadnie
W głębi serca będę wiedział
Największe marzenie właśnie się spełniło
W tym życiu byłem kochany przez Ciebie

Wiem, ze będę żył wiecznie
Wiecznie jednak będę kochał Ciebie
Niech Świat przestanie się kręcić
Niech słońce przestanie palić
Powiedz, ze miłość nie przechodzi
Jeśli  to wszystko się rozpadnie
W głębi serca będę wiedział
Największe marzenie właśnie się spełniło
W tym życiu byłem kochany przez Ciebie…

Israel Kamakawiwo'ole

Nieoczekiwane grzybobranie

Akurat  wygrzewałem się w gorącej wodzie nadrabiając lekturę weekend'owej prasy, kiedy zadzwonił telefon. Sąsiadka z naprzeciwka miała straszna ochotę wybrać się na grzyby i potrzebowała kompana i kierowcy w jednym. Szybko wiec dokończyłem kąpiel, zrobiłem porządek w zapuszczonej niemiłosiernie kuchni i.. pojechaliśmy. Grzybów było całkiem sporo, dodatkowo czas płynął miło na rozmowie o tym i owym. Owocem grzybobrania stało się kilkanaście maślaków, dwa rydze i kilka tzw. "brzozoków", oczywiście sąsiadka jako bardziej doświadczona zebrała dwa razy tyle ;). W ramach podziękowania za poświęcony czas i samochód dostałem butelkę domowej roboty wina z pigwy. Bardzo pyszne, już kosztowałem :)

sobota, 11 września 2010

Zatoki return.

No i masz... zatoki znowu miałem zatkane, ale pomny wskazówek doktora Świdzińskiego zacząłem stosować środki zapobiegawcze w postaci tabletek "ibuprom zatoki" i aerozolu do nosa "afrin", nie zapominając o sterydowym "avamysie". Dumny ze swojej "zaradności" i zadowolony z szybkiego efektu - zatoki momentalnie odblokowało, ból głowy przeszedł... obudziłem się dzisiaj z bólem gardła. Niestety - oczyszczanie zatok ma to do siebie, że zazwyczaj cierpi podrażnione gardło. Mam nadzieję , że kuracja woda utlenioną odniesie swój skutek. Trzymam kciuki za hydrogenii peroxidum 3% ! :)

czwartek, 9 września 2010

Szaruga prawie jesienna...

Pada, pada, pada... wstac trzeba o 6, mimo to człowiek stara sie przeciagać moment otwarcia oczu tak długo jak tylko sie da. Pogoda oczywiście nie zachęca do jakichkolwiek przejawów aktywności. Krople wielkości grochu uderzaja rytmicznie w parasol, dach garażu a w końcu blachę samochodu. P)otem juz tylko rytmicznie usypiający dźwięk wycieraczek i... już w pracy. Dzieci też jest mało - deszcz naprawdę nie zachęca do wczesno porannych spacerów.

sobota, 4 września 2010

And whatever will be... will be...

Mała jasna lampka nadziei.

Mógłbym
Spytać samego siebie
Ile dni minęło
I gdzie podział się sens

Minione chwile
Kawałki zdjęć, drobne kawałki
Zaschnięta łza
Obok kropli życia

Pożółkłe jak liście
Wiersze i Twój list
(...)

Mógłbym
Dumać nad dalszym ciągiem
O tym
Żeby chwila trwała i trwała

Lub
Spojrzeć w dal
Na zachód
Znów tak bardzo czerwony
Jak wtedy

Mógłbym
Zasznurować swoje usta
By myśli i słowa
Już nigdy więcej
Nie rodziły się

Mógłbym
Tak trwać i trwać
W przestworzach własnych wspomnień
Kiedy nie ma już głębi

I pomimo tego
Co na zewnątrz
Ciemność i niewidzialne cienie
W moim sercu
Jak w pokoju

Mała, jasna lampka
Nadziei

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

C'est la vie...

Mimo że to jeszcze wciąż sierpień, a więc lato - w powietrzu czuć już pewna nostalgię nadchodzącej jesieni... Być może odpowiada za to deszczowa aura, zimno przenikające przez mury i okna, a może tęsknota za minionymi chwilami - leniwie sączącymi się dniami pod radośnie grzejącym słoneczkiem :).

Znowu przypomniały mi się rozdziały "Doliny Muminków w listopadzie", nawet przy odrobinie wyobraźni można dostrzec mglista sylwetkę Włóczykija smętnie wygrywającego smutne takty letniej melodii na swojej ustnej harmonijce... Ech, wszystko ma swój czas na tej magicznej planecie :).

niedziela, 29 sierpnia 2010

Oj, ale sie rozleniwiłem.

Przyznaję - straaasznie długo nie pisałem, z jednej strony korzystałem z wolnego czasu bycząc się na pięknym polskim łonie przyrody ;), na dodatek - pomijając fakt braku dostępu do internetu, załapałem takiego lenia, że kompletnie nic mi się nie chciało. Może to i dobrze, teraz zupełnie wypoczęty powinienem dostać dużego kopa do pracy - a pracy będzie, oj i to sporo. Obiecuję mimo wszystko jednak wpadać częściej na swojego własnego bloga :). 

A na koniec wakacji kilka fotek wspomnieniowych... jeszcze całkiem świeżych :)

czwartek, 29 lipca 2010

Pierwsza miłość...

Gdzieś, na jakimś forum przeczytałem czyjąś wypowiedź dotyczącą pierwszej miłości - nikt nigdy jej nie zastąpi, zawsze będzie tą jedyną w sercu. To prawda, zawsze można zaprzyjaźniać się po raz kolejny, tracić i poznawać nowych znajomych, jednak miłość - ta prawdziwa i jedyna, pozostaje na całe życie. To zarówno niepowtarzalne w sensie pozytywnym jak i zupełnie tragicznym... Żyć myślą, że gdzieś tam zupełnie kto inny zajmuje nasze miejsce i jest najszczęśliwszym człowiekiem na Świecie. Z biegiem czasu tęsknota siłą rzeczy słabnie, ale nie znika zupełnie - pozostaje na dnie serca jak wiele innych najważniejszych wspomnień. Tak chyba powinno być...  

jakoś tak... bez tytułu.

Oj dawno już nie pisałem... Siedziałem prawie trzy tygodnie w górach, bycząc się zupełnie bez chęci do czegokolwiek (upały). Miałem oczywiście w planach przemierzanie górskich szlaków.. ;), ale jak zwykle z planów , a raczej z chęci wyszły nici. Wszystko jeszcze przede mną.

Zlikwidowałem konto na "naszej klasie", w sumie większego pożytku z jego posiadania nie odczuwałem. I jeszcze jeden mały problem... powolutku, acz konsekwentnie sypie się twardy dysk w moim laptopie - wszystko było by proste (wymiana rzecz jasna), gdyby nie okazało się, że laptop ma już kilka latek i dysk ma specyfikacje ATA, a w sprzedaży są już tylko i wyłącznie dyski SATA.

wtorek, 29 czerwca 2010

A teraz coś z zupełnie innej beczki... czyli zdjęcie zrobione przez Magdę :)

Już prawie jak w Raju... ;)

Dziś nareszcie po latach obietnic złożonych samemu sobie kupiłem pompę do oczka wodnego :). Przy okazji przerzedziłem nieco zielsko rosnące tuż nad wodą, tak żeby widok i dostęp były lepsze. Żeby jeszcze te cholerne komary tak nie gryzły...

czwartek, 24 czerwca 2010

Wspomnienia - "za" kontra "przeciw"

Są ludzie, którzy nie lubią wspomnień. Coś, co wydaje Ci się miłym symbolem dawnych dni, czymś do czego przyjemnie wraca się myślami (całe to ciepło emocjonalne, które wówczas się czuje), dla drugiej osoby jest tylko i wyłącznie niebytem... "nie lubię wracać do tego co minęło". Może to ma sens ? Jest oryginalną receptą na życie, bo pozwala patrzeć tylko i wyłącznie w przyszłość ? Z drugiej strony, niekoniecznie tak właśnie musi być - zwłaszcza gdy niechęć do wspomnień dotyczy osoby starszej. Wówczas przeszłość wywołuje blokadę, zazwyczaj z dwóch powodów - albo tęsknota za tym, co było jest tak duża, że po prostu najlepiej wymazać wszelkie "punkty zapalne". Z drugiej strony, przeszłość czasami bywa tak gorzka, że naturalną jest ucieczka w zapomnienie - od miejsc, zdarzeń, osób, wszystkiego, co sprawiło nam przykrość... Szczerze ? Jak to dobrze, że osobiście lubię jednak "odpływać" myślami do "tamtych" chwil... Wciąż są dla mnie czymś przyjemnym :).

sobota, 19 czerwca 2010

Trzeci weekend czerwca.

Wiem, nie było mnie tu już jakiś czas. po prostu ostatnio nic się takiego nie dzieje, albo dzieje się zbyt dużo, żeby o tym pisać. Może jednak spróbuję...

Tak więc, napisała do mnie maila Ola, przysyłając w nim nowe zdjęcia swojego niedawno urodzonego synka Mikołaja - cieszę się, że mały jest zdrowy i wesoły, co widać na zdjęciach :). Mam nadzieję, że odnajdziesz się tak do końca w tym wszystkim Olu, będę trzymał kciuki!

W tym tygodniu stoczyliśmy ostatni - mam nadzieję, etap batalii o drugą pierwsza klasę w naszej szkole. Troszkę było do zrobienia - redagowanie pism, wycieczki do prezydenta i jego zastępcy. Ostatecznie usłyszeliśmy niepowtarzalne "tak"... więc to już chyba, na szczęście naprawdę koniec.

No a dziś... dziś moja mała siostrzenica Julka zaczęła coraz wyraźniej wymawiać moje imię, co prawda nadal brzmi jeszcze niezupełnie tak, jak powinno ("macin"), jednak zdecydowanie lepiej niż "Acik" ;). Zbieraliśmy szyszki i liczyliśmy je - oczywiście za każdym razem szyszek było "czi" ;).

A teraz... Jula wróciła z mamą do siebie, ja słucham muzyki i pisze na blogu :).

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Pierwszy raz w tym roku :).

W sobotę po raz pierwszy w tym roku wybrałem się do Koszarawy, po raz pierwszy przepłaciłem za pstrąga w lokalnym zajeździe i po raz pierwszy skosiłem górską trawę. Kiedy przyjechaliśmy po drugiej po południu - tak to jest, gdy zbyt późno się wstaje, przywitał nas hałas sąsiedzki - czytaj: debilne, dyskotekowe, mulące dźwięki jakiegoś minionego hitu, za żadną cholerę nie pasujące do "pięknych okoliczności przyrody"... Sobota minęła baaardzo szybko, zakończona drinkiem i kilkoma kieliszkami cytrynowego absolutu... ale przedtem jeszcze chwilowe gapienie się w czarne jak smoła niebo, przetykane jasnymi gwiazdkami. W niedzielę ( oj, jak bardzo nie chciało się wstawać... ) poszliśmy odwiedzić siostry bliźniaczki ( które w Koszarawie przebywają co roku od maja do końca października), chyba tylko po to, żeby pozazdrościć im  wolności... one nie musiały myśleć o podstępnie skradającym się już poniedziałku i konieczności powrotu do rutyny dnia codziennego. Moje ukochane górki pożegnaliśmy grillem i kawą z ciastem :). Wracaliśmy oczywiście tkwiąc w kilometrowych korkach.

czwartek, 3 czerwca 2010

Nasz dom.

Jesteśmy ludźmi i może to właśnie w tym wszystkim jest najpiękniejsze. Potrafimy tęsknić, odczuwać emocje, przede wszystkim posiadamy jako istoty stworzone przez Boga coś więcej, co być może odróżnia nas od innych stworzeń - umiejętność czynienia dobra. Nie ma nic wspanialszego, jak uczucie dawania cząstki siebie innej istocie. Energia, która wówczas przepływa mogła by zasilić miliony żarówek rozświetlających mrok... :). Korzystajmy z tego jak najczęściej!

wtorek, 1 czerwca 2010

Dzień Dziecka.

Wszystkim Dzieciom - tym małym i tym szczególnie dużym ;) - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W DNIU ICH ŚWIĘTA !

niedziela, 30 maja 2010

To były dni Naszego życia...

Czasami łapie się na tym
Że wracam do starych dni - dawno temu
Kiedy byliśmy dziećmi, byliśmy młodzi
Wszystko wydawało się takie doskonałe, wiesz
Te dni trwały bez końca, byliśmy zwariowani, jak to szczeniaki
Słonce zawsze świeciło - żyliśmy po prostu  zabawą
Czasami, tak jak ostatnio wydaje mi się, że - sam nie wiem...
Dalszy ciąg jest po prostu udawaniem.

(...)

Queen, These are the Days of Our Lives

Mysłowickie safari.

W piątek byłem po raz pierwszy w tym roku na "wyprawie rowerowej". Pojechałem do Mysłowic. Oczywiście po kilku zaledwie metrach nogi tak mnie zaczęły boleć, że miałem ochotę się wrócić. Na szczęście wyjątkowo piękna pogoda i urocze widoki po obu stronach kierownicy powstrzymały mnie od tego. Mysłowice - niestety, połozone sa na wzgórzach, może bardziej górkach... mimo wszystko dla rowerzysty pedałującego zaciekle na swoich dwóch kółkach wydaje się, że to raczej alpejskie wzniesienia. Zwłaszcza, że postanowiłem pojechać okrężną drogą, po to, żeby ominąć centrum i jazdę główną drogą w oparach spalin. Po przejechaniu niezwykle malowniczej trasy, 'zacumowałem" w ciasnym przedpokoju babcinego mieszkania. Obejrzelismy razem - ja i babcia, jeden z naszych "ulubionych" seriali, po czym poszliśmy na osiedle odwiedzić Julkę. Jak zwykle  - olała nas w swój uroczy, charakterystyczny sposób... Łaskawie tylko okazała nam pewne względy, gdy po powrocie ze sklepu  poczęstowaliśmy ja czekoladową pianką. Na koniec pobawiłem się w fotografa, ganiając za nią i jej koleżanką, jak za stadem lwów - opłaciło się... ostatecznie zrobiłem jedną udaną fotkę. A na niej dwa lwiątka, tzn. dwie Julki (uwaga, jedna z nich gryzie!) - oto one:

Noce i Dni.

Są dni, kiedy się tęskni, tak po prostu... a nocami czasami człowiek rzuca się z boku na bok, zanim zaśnie. I chyba nic na to nie można poradzić. Po prostu...

niedziela, 23 maja 2010

Gwoli uzupełnienia...

Na usilną prośbę Magdy dopisuję dwa fakty, które miały miejsce w mijającym tygodniu :).

Po pierwsze - oboje byliśmy u wróżki, gdzie ja sie wynudziłem jak mops siedząc w w pokoiku przed telewizorem z mężem pani wróżącej, a Magda przeżywała chwile podniecenia w cztery oczy z  kartami...
Po godzinie wyszła z rumieńcami na policzkach, podekscytowana zupełnie tak, jak pierwsi ludzie  tuz po spacerze na srebrnym globie... Na szczęście lekko schłodziła ją deszczówka spadająca (od  jakiegoś tygodnia) z nieba. Przez wzgląd na szacunek dla niej, nie będę opisywał tego, co jej wywróżono.

Fakt drugi - poszedłem w końcu obciąć włosy. Pani fryzjerka spisała się na tyle dobrze, że już nie czuję jakbym cały czas nosił czapkę...

Świat Homka Tofta.

"(...) Mimbla ziewnęła, podrapała się w nos, a potem, juz w drzwiach, odwróciła się i powiedziała:
      - Nie przejmuj się, nie ma tu nic gorszego niż my sami.
      - Gniewa się ? - zapytał Wuj Truj, który akurat był w salonie.
      - Boi się - odparła Mimbla, wchodząc na schody. - Boi się czegoś, co siedzi w szafie."

Tove Jansson, Dolina  Muminków w listopadzie.

czwartek, 20 maja 2010

środa, 19 maja 2010

Zabieg Proetza

Tak, tak... zatoki, jakżeby inaczej. Miałem poranne bóle głowy, ale raczej tępawe, niż ostre. No i ta wydzielina hurtem spływająca mi po tylnej ścianie gardła...

W każdym razie - pomny licznych wskazówek dr Świdzińskiego, mojego guru od zatok i "prywatnego lekarza" ( ;) ), zacząłem brać ibuprom zatoki, flavamed i oxalin - wszystko po to żeby nie dopuścić do większych i zlikwidować już powstałe obrzęki.
Niby wszystko szlo powoli ku dobremu... jednak mój odwieczny sceptycyzm, a więc nie do końca dowierzanie swoim umiejętnościom w zakresie samoleczenia, spowodował moją dzisiejszą wizytę u doktora.

Pan Świdziński zlecił mi zabieg proetza z przemiłym i szerokim uśmiechem na ustach, obwieszczając przy tym, że "zajmie się mną" młoda, piękna pielęgniarka. Jednak to nie uroda pielęgniarki, a jej sztuka płukania zatok zachwyciły mnie na tyle, że nie darowałem sobie komentarza - oczywiście pełnego komplementów, jak to zwykle w moim przypadku (lizus... ). Mimo wszystko - rzeczywiście był to zabieg wykonany z klasą, do tej pory za każdym razem gdy płukano mi zatoki, oprócz nich, sola fizjologiczna były "przepłukane" - moje ubrania i oczy ( co powodowało intensywne łzawienie). Tym razem byłem suchutki... a wystarczył jeden mały drobiazg - osoba wykonująca zabieg powinna stać z tyłu (jak pięknej urody pielęgniarka dr Świdzińskiego), a nie z przodu pacjenta(a już tym bardziej nie nad nim). Drobiazg, a tak wiele zmienia...

Płukanka nie wypłukała niczego... bo niczego w zatokach nie było. "Są czyściutkie", stwierdził dr Świdziński, "a ból powodują obrzęki na tle alergicznym". No wiec... stara bajka. Przynajmniej nie muszę brać antybiotyku, to zawsze jakiś plus :>

P.S. przy okazji opowiedziałem doktorowi o pewnej ciekawostce , którą wyłapałem w internecie, a dokładnie o okładach z liści brzozy na "ropne zatoki". Pan Świdziński dyplomatycznie odrzekł, że i owszem byłby niezadowolony, gdybym odstawił przepisane przez niego leki, ale poza tym mogę sobie przykładać do głowy na co tylko mam ochotę...

I to już chyba koniec.

wtorek, 18 maja 2010

A tam pada, pada, pada...

Pada i wieje, wieje i pada - i tak na przemian, albo - co gorsza, równocześnie.
Ogródek pełen wody, idąc czuje się rozmiękłą ziemie pod butami, charakterystyczne "kłap, kłap" - więcej wody już nie da rady wsiąknąć w glebę. Wszystko ma swoje limity pojemności.

Dzwoniłem dzisiaj do Marioli, matki mojego chrześniaka. Oglądałem na onecie zdjęcia z ich okolic, rzeka zamieniła się w jedno wielkie bajoro, zalało lokalne drogi, pola, a co gorsza - również dwupasmówkę. Powiedziała tylko tyle - "to horror".

Jedni mówią , że to przez wulkany, a dokładnie przez ich erupcję, mając na myśli oczywiście Islandię. Inni straszą , ze całe lato będzie tak, a nie inaczej wyglądać. W myślach krążę wokół ukochanej Koszarawy, zastanawiając się, czy most nad Koszarawką przetrzyma...

Aha, i moooocno trzymam kciuki za zmianę pogody na lepszą. Tęsknimy za Tobą Sł0neczko!!! :)

niedziela, 16 maja 2010

Hmmm... piosenka w sam raz na tęsknotę za ciepłymi wieczorami (miejmy nadzieję, że już niedługo)

http://mymon.wrzuta.pl/audio/8VNK1cZbXsH/12_how_long

http://www.youtube.com/watch?v=AFUoEbymCWc


"How Long"


How long, how long baby
How long has it been
How long you gonna keep me wondering
How long before you see
Stallin' me was wrong
How long

How long, how long you gonna keep
Slappin' my hand away
How long you gonna keep my love at bay
How long before you're sure
My love is strong
How long

How long, how long you gonna keep
Tellin' me you like me fine
How long until I'm gonna make you mine
How long before wake up
And find your good man gone
How long

Dire straits

czwartek, 13 maja 2010

spotkanie po dłuższej przerwie

A wszystko przez windows 7...

Była promocja, więc się skusiłem, zmieniłem xp-eka na "siódemkę" no i... zostałem z laptopem zaciemnionym, jak gdyby bateria ledwo dyszała... na dodatek wystąpił jakiś błąd w aktywacji systemu (nie, nie używam "piratów", system jest oryginalny). No i zdążyłem się stęsknić za  starym "ikspekiem"... Na szczęście mam  jeszcze komputer stacjonarny (bo przy okazji na laptopie straciłem wszystkie ustawienia, stąd i hasło na bloga, którego oczywiście - jak zwykle nie zapisałem nigdzie), problem w tym że... klawiatura pamięta strasznie dawne czasy i... jest  totalnie rozchybotana - jeśli tak można powiedzieć ( a raczej napisać), to znaczy, że każdy klawisz chybocze się w nieprzewidzianą i tylko jemu samemu znaną stronę :>. Przeżyjemy...

Z Magdą też się dawno nie widziałem, z radością więc zgodziłem suie na spotkanie , gdy tylko wysłała mi smsa. Pojechaliśmy na Wesołą - Falę. Mieliśmy szczęście - trafiliśmy czasowo w lukę pomiędzy kolejnymi opadami deszczu w tym dniu. N miejscu było pięknie, sucho (prawie...), słonecznie i ciepło :) Baaardzo przyjemnie. Posiedzieliśmy chwilkę na ławce, poszliśmy na spacer wzdłuż zalewu po czym Magda wyciągnęła aparat i napstrykała kilka zdjęć. Jeśli prześle mi jakieś, od razu umieszczę je na blogu.

No i to chyba tyle...

sobota, 1 maja 2010

Majówka

majówka, ludzie się bawią, grillują... a ja oczywiście siedzę w domu, leżę przed telewizorem i laptopem, normalka... jak zwykle zapalenie zatok musiało mnie dopaść w najmniej odpowiednim momencie. Nawet cholerne grzanki mi nie wyszły... przypaliły się - a wydawało mi się, że wsadziłem je do piekarnika zaledwie na 5 minut. Żeby się bardziej zdołować, pożyczyłem "Doline Muminków w listopadzie" , no i teraz wczuwam się w przemyślenia samotnego homka Tofta, marzącego o rodzinie. A propos książki  Tove Janson - wymieniony przeze mnie tom przygód Muminków jest wyjątkowo nostalgiczny, wypełniony tęsknotami i zdecydowanie przeznaczony dla dorosłego czytelnika. Warto trzymać go na półce dla takich samotnych chwil... 

wtorek, 27 kwietnia 2010

Tak po prostu...

Dawne tajemnice
Tak bardzo skrywane
Odeszły w mrok
Zajmując prawie całą niepamięć

Tamte wewnętrzne walki
Bunt przeciwko rzeczywistościom
Wydają się śmieszne
Z perspektywy trzydziestu lat nad ziemią

Twarze poryte znakiem czasu
Policzki jakby napęczniałe
A oczy...
Zupełnie zmęczone przeszłością

A kiedyś żyliśmy
Tak bardzo
W swoich światach
Ściana w ścianę

Zupełnie nieświadomi
Tego, co za drzwiami

A przecież byliśmy
I wszystko toczyło się
Swoim naturalnym porządkiem rzeczy
Zanim nie odeszliśmy

Zupełnie gdzieś

Nie zostawiając za sobą
Prawie niczego

sobota, 24 kwietnia 2010

tydzień jak cała wieczność

człowiek na co dzień nie zdaje sobie sprawy jak ważną role w życiu pełni internet. Wracasz z pracy, uruchamiasz laptop, wchodzisz to tu to tam, sprawdzasz pocztę, czytasz wypowiedzi na forum, ściągasz jakieś przydatne wzory dokumentów... i nagle, kiedy zostajesz bez internetu, zdajesz sobie sprawę jak trudno bez niego funkcjonować. Na szczęście to był tylko tydzień... uzależniony ? No niech będzie, jestem uzależniony :)

niedziela, 18 kwietnia 2010

To był długi tydzień.

Zastanawiający jest wyjątkowy "pech" towarzyszący zmarłej parze prezydenckiej. Najpierw - początkowo mała dyskusja, która z biegiem czasu rozwinęła się niemal w wojnę poglądów, różnica zdań co do miejsca, a raczej słuszności pochówku Kaczyńskich na Wawelu. Równie nagła, co niespodziewana erupcja nieznanego publice, do tej pory nieaktywnego wulkanu, którego wyziewy unoszące się nad całą niemal Europa uniemożliwiły przylot większości światowych delegacji na pogrzeb Prezydenta i Jego Małżonki. Niektórzy - tak, takie głosy też się zdarzały i zdarzają, twierdzili że to znaki, inni bezlitośnie z drwiną stwierdzają, że nawet natura protestuje przeciwko wszystkim tym działaniom ludzkim... Tym,czasem na naszych oczach, jak co dzień dzieje się historia, czas rozpisuje jej scenariusze, utrwala w ludzkich myślach, stronach gazet, klatkach filmowych. Część ludzi pewnie jest już zmęczona , przyznam szczerze, że ja też.