środa, 20 lipca 2011

Drogi panie Murdoch... protest song Rogera :).

Ciastka za szybą.

Bywa tak, że objadasz się nimi w kółko. Czasami jednak stwierdzasz, że jedyne co ci pozostało to spoglądanie na nie zza szyby, gdzieś z bezpiecznego emocjonalnie miejsca. Po co pozwalać sobie na rozczarowanie po raz tysiąc dwieście pięćdziesiąty piąty ( z lekką przesadą). Ciastko pozostanie ciastkiem...

niedziela, 17 lipca 2011

Dziesięć lat temu, w styczniu...

Nie wiem dlaczego wracam do tej chwili. Pewnie reakcja po piwie... Mroźny, styczniowy wieczór, wzgórze, Ty. Śmiech dzieci dochodzący z daleka. Gapiliśmy się przed siebie w ciemność i śnieg. A potem gdy wracaliśmy... Są chwile dla których warto żyć, nawet jeśli cokolwiek dziwne jest życie :).

środa, 13 lipca 2011

Hmmm... (któreś tam z kolei, ale kto by je liczył).

W sumie miałem tysiące pomysłów na dzisiejszy wpis, ale wszystkie gdzieś uleciały. Nie wiem, może ze względu na upał, a może z zupełnie innych powodów (na przykład moja niechęć do niektórych osób. Tak, zdecydowana niechęć :> ). Więc może po prostu, tak zwyczajnie odłożę pisaninę na późniejszy czas. Prędzej czy później coś zakiełkuje ;).

P.S. a przy okazji wrzucam kilka fotek, które zrobiłem w Wygiełzowie (zamek w Lipowcu). Takie tam, przypadkowe podczas drogi powrotnej z Balic, dokąd odwiozłem Julię i jej "wapniaków".




piątek, 8 lipca 2011

Czar letnich piątkowych popołudnio-wieczorów :).

Hmmmm... prawie cisza, śpiew ptaków, zapach i zieleń soczystej trawy tuz pod nosem :). Krótki spacerek do sklepu, a później koniec dnia - zachód słońca i czerwień nieba, duże Tyskie przyjemnie uderza do głowy... :). No i gdzieś tam na półce niewinnie leży sobie czekając Proust. Fajnie, że bywa lato :).

środa, 6 lipca 2011

A to tylko drugi tydzień lipca...

Pogoda taka sobie (choć dzisiaj ciut lepsza), humor nie dopisuje, na dodatek brak porozumienia z bratem... dzisiaj czekałem a autobus w dość znanym z "nieciekawości" miejscu, kiedy podszedł do mnie jeden z "bawiących" sie nieopodal pijaczków ... przybijając mi "piątkę". Byłem tak zaskoczony, że odwzajemniłem gest... Chwile później stojąc już w publicznym środku transportu znanym pod nazwą "autobus" stwierdziłem, że ludźmi tak naprawdę jestem zmęczony. Kilka godzin wcześniej telefon "nie uzupełnił pan dziennika zajęć dodatkowych, proszę przyjechać jak najszybciej!". Wszyscy czegoś ode mnie chcą, otaczają mnie... a ja marzę o cholernej chwili samotności, echh...

piątek, 1 lipca 2011

Tak sobie w Koszarawie.

Poniedziałkowe popołudnie... jadę sobie leniwie z wizytą do szwagra. Przy okazji pomagam mu sprzedać rowerek dziecięcy prawdopodobnie - sądząc po fizjonomii, młodej Greczynce - wciąż się jeszcze pamięta to i owo w obcym języku ( angielskim, nie greckim ;) ).Chwila pogaduchów i zmiana miejsca o kilkanaście metrów - z wizytą u wujaszka jubilera ( namawia mnie do kupna złotego sygnetu po okazyjnej cenie, ale moja nieśmiertelna miłość do srebra bierze górę). A chwilę później... wpadam na mało przemyślany pomysł , żeby ruszyć jeszcze tego samego dnia do Koszarawy. Wracam więc do domku czym prędzej, po drodze kupując duuuży kubełek kurczakowego tego-i-owego w KFC ( przy okazji daję się namówić na dodatkowe skrzydełka za dopłatą "tylko" 2, 90 zł). Kubełek mam sobie zostawić na drogę - ale gdzie tam, połowę zjadam już po drodze do domu. W domku pakuję kilka t-shirt'ów, dwie pary spodni, jeszcze to i tamto, co tylko potrzebne i... jadę do szkoły oddać zaległe sprawozdanie... a potem już wolny jak ptak ruszam przed siebie :).

Wróciłem dziś, po kilku dniach ślęczenia w domku z widokiem spadających z nieba kropel deszczu za oknem i do końca nieprzerwaną nadzieją na to, że sie rozpogodzi. Hmmm... na pocieszenie - zjadłem pysznego pieczonego kurczaka przyrządzonego przez Siostry :). Było mi trochę głupio, w końcu to piątek - jednak gdy jest się zaproszonym na obiad wszelkie uwagi powinno zachować się dla siebie. No a poza tym... ten obiad był rodzajem podziękowania, bo z powrotem wracałem nie sam ale z Siostrami - wypadł im jakiś pogrzeb.