Naaaareeeeszcieeeeeeeeeeee :). Co prawda pogoda troszkę taka mało letnia - raz słońce, raz chmury i deszcz. No i podobno lipiec ma być zdecydowanie deszczowo - chłodny... Mimo wszystko lato to lato :).
Królowa Matka pojechała do Koszarawy zabierając ze sobą swoje siostry i Julię, okropnie im zazdroszczę. Tęsknie za głębokim haustem górskiego rześkiego powietrza :). Strasznie mnie kusi, żeby wpaść do nich z niespodziewaną wizytą zaraz po zakończeniu roku szkolnego :). Na Julkę nawet nie liczę... chociaż, może gdy przywiozę jej jakiś drobiazg nie powie , że mnie nie lubi. Rany Julek (a raczej Julia), w życiu nie widziałem aż tak przekupnej 3-latki ;).
Herb gminy Koszarawa
wtorek, 21 czerwca 2011
poniedziałek, 20 czerwca 2011
Czerwcowe chmury.
Za oknem wiatr rwie gałęzie daglezji, bawi się czubkiem rajskiej jabłonki a chmury na niebie przybrały totalnie marsowe kształty - ponuro granatowe straszą nagłym deszczem lub wiosenną chyba jeszcze burzą. W końcu do kalendarzowego lata kilka dni mimo wszystko zostało. Czasami miło tak stanąć pośród drzew, z uszami pełnymi świstu i szumu być owiewanym przez wiatr. Można wówczas pogapić się na przelatujące nad głową chmury ale jeszcze lepiej mieć oczy zamknięte i po prostu słuchać wiatru.
wtorek, 14 czerwca 2011
Sezon na czereśnie.
Zajadamy się czereśniami - darem znajomych, pomni tego, że lada chwila ten słodki owoc zniknie. Hmmm... w sumie jest w tym rodzaj nostalgii, na wszelkie owoce jest dłuższy lub krótszy sezon. Truskawkami można cieszyć się jakiś czas, na maliny, ostrężyny i jagody również przypada pewien okres... tylko importowanymi jabłkami i bananami - o ironio kiedyś tak pożądanymi za czasów PRL'u chyba już się znudziliśmy, widząc je na okrągło i przez cały rok w sklepach.No więc... cieszymy się tak tymi czereśniami, cieszymy czekając z niepokojem aż znikną z widnokręgu i pozostanie po nich jedynie słodkie wspomnienie smaku. Ech, życie...
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Obiecanki-cacanki.
Tydzień temu obiecałem sobie samemu wielkie pożegnanie z fastfoodowym kalorycznym i bezwartościowym jedzeniem - i na dowód tego zgodziłem się - sam ze soba, zjeść pożegnalną kanapkę szefa czy jakoś tak w najbliższym McDonaldzie. No i dzisiaj naszła mnie - jakże by inaczej, chęć na kurczaka w panierce - "niech żyje" KFC, taaa... i te ich przebrzydłe, bogate w puste kalorie, niezdrowe kurczaki. Echh...
wtorek, 7 czerwca 2011
Maluch.
W niedzielne popołudnie szykowałem się do wyjścia na mszę, ściągałem właśnie z suszarki na dworze wyprane spodnie i koszulę kiedy usłyszałem cichy pisk. Instynktownie pomyślałem o ptasim gnieździe, podnosząc w górę głowę i rozglądając się dookoła. Pisk nadal było słychać, gniazda jednak żadnego nie dostrzegłem... W końcu idąc za głosem, tj. piskiem kucnąłem, pochyliłem się i... dostrzegłem "malucha" w okratowanej wnęce piwnicznego okienka. Pisklak - nie wiem jakiego gatunku, bo nie znam się na ptakach, próbował wydostać się z "pułapki", "wrzeszcząc" przy tym niemiłosiernie. Wyciągnąłem go przy pomocy grabi i reklamówki tak , żeby nie dotknąć go bezpośrednio ręką (tak się podobno robi, żeby dorosła mama ptak nie wyczuła ludzkiego zapachu i tym samym nie odrzuciła pisklaka). Za cholerę nie wiedziałem co robić - gniazda nigdzie nie widziałem, żaden dorosły ptak nie "nawoływał", nie krążył wokół... wziąłem go ostatecznie i wsadziłem do pudełka wymoszczonego papierowym ręcznikiem. Poszukałem w necie informacji dotyczących tego, co powinno się zrobić z czymś takim małym, ledwo opierzonym. Poszedłem ugotować jajko na twardo - w końcu każdy, ptak czy człowiek - musi jeść. Mały tymczasem siedział sobie w pudełku na balkonie, przynajmniej tak myślałem... Kiedy wróciłem z rozgniecionym i zmieszanym ze sobą żółtkiem z białkiem zobaczyłem że pisklę zwiało... Spojrzałem w dół, za barierkę balkonu - ptaszyna zapierniczała na swoich bardzo - jak na swój wiek, chyba, wyrośniętych nóżkach prosto w krzaki bzu. Zbiegłem na ogródek i dawaj łapać go !Trochę się wyrywał, nieświadom chyba faktu, że wokół kręcą się kociska... Kiedy siedział już sobie z powrotem bezpieczny w wygodnym ( tak myślę) pudełku zaczął otwierać szeroko dziobek.Domyśliłem się, że jest głodny. Podałem mu za pomocą wykałaczki przygotowane jajko, połykał łapczywie kolejne porcje aż w końcu chyba się najadł, bo zamknął oczy... i dziobek też. Wcześniej przeczytałem, że po karmieniu takiego pisklaka trzeba go koniecznie nawodnić, nawet na siłę - "przemoc" nie była konieczna, maluch jak tylko poczuł kroplę wody na swoim dziobku, zaczął łapczywie ją spijać. Pomyślałem , że teraz będzie spał, jak każde małe niezależnie od gatunku - wyszedłem zatem z balkonu cichaczem na paluszkach :). Oczywiście kiedy wróciłem za kilka minut popatrzeć jak śni o niebieskich migdałach... jego już nie było. Wychyliłem się za barierkę, malca nie było na trawie. Wybiegłem ponownie na ogródek, nauczony już, że mały lubi bawić się w chowanego, na czworakach sprawdzałem każdy krzak,jałowiec, rododendron... pod jednym z nich natknąłem się na wpatrzone we mnie małe, czarne oczy. "Nie ma zmiłuj się", wrócił ze mną z powrotem. Tym razem wsadziłem go do większego pudełka.
Zbliżał się wieczór, na dworze zapadał zmrok. Mały nie chciał już jeść, wtulił dziobek w piórka na skrzydłach i zasnął. Rano punkt czwarta obudził mnie jego donośny "krzyk" - "oho, ktoś jest głodny" pomyślałem zaspany. Nie było rady - zwlekłem się z łóżka idąc po rozdrobnione jajko, które poprzedniego dnia wsadziłem do lodówki.Najedzony maluch ani myślał z powrotem zapaść w sen, naszło go na popisy wokalne. Mnie oczywiście ochota na sen też przeszła, co później o mało co nie poskutkowało zaśnięciem w pracy.
Kiedy wróciłem po południu do domu, małego w pudełku oczywiście znowu nie było... nie wiem jakim cudem przeskoczył wysokie ścianki. Pomyślałem, że zapewne nie miał aż tyle szczęścia i skończył w brzuchu jakiegoś kocura. Mimo wszystko poszedłem przyjrzeć się otoczeniu w nadziei, że mimo wszystko znowu natknę się na małe, czarne guziczki intensywnie wpatrujące się we mnie. Oczu nie dostrzegłem, za to usłyszałem jego skrzeczenie. Maluch... siedział sobie w piwnicznej wnęce okiennej, jak gdyby nic, wpatrując się we mnie bezczelnie tymi swoimi ślepkami... "Ożesz ty", pomyślałem, "tym razem mam cie w nosie, jak znów tam wlazłeś, to sobie radź sam". Kiedy cofnąłem się kilka kroków, usłyszałem skrzeczenie, tym razem całkiem inne, mały - jakby w odpowiedzi na nie, "dał głos". Po chwili na metalowej kratownicy okienka usiadł szpak, albo kos ( nie wiem, nie znam się) z tłustym robalem w dziobie, popatrzył w dół przekrzywiając łebek i... wleciał do środka. Uśmiechnąłem się, wiedziałem że karmieniem małego od dzisiaj zajmie się kto inny...
Zbliżał się wieczór, na dworze zapadał zmrok. Mały nie chciał już jeść, wtulił dziobek w piórka na skrzydłach i zasnął. Rano punkt czwarta obudził mnie jego donośny "krzyk" - "oho, ktoś jest głodny" pomyślałem zaspany. Nie było rady - zwlekłem się z łóżka idąc po rozdrobnione jajko, które poprzedniego dnia wsadziłem do lodówki.Najedzony maluch ani myślał z powrotem zapaść w sen, naszło go na popisy wokalne. Mnie oczywiście ochota na sen też przeszła, co później o mało co nie poskutkowało zaśnięciem w pracy.
Kiedy wróciłem po południu do domu, małego w pudełku oczywiście znowu nie było... nie wiem jakim cudem przeskoczył wysokie ścianki. Pomyślałem, że zapewne nie miał aż tyle szczęścia i skończył w brzuchu jakiegoś kocura. Mimo wszystko poszedłem przyjrzeć się otoczeniu w nadziei, że mimo wszystko znowu natknę się na małe, czarne guziczki intensywnie wpatrujące się we mnie. Oczu nie dostrzegłem, za to usłyszałem jego skrzeczenie. Maluch... siedział sobie w piwnicznej wnęce okiennej, jak gdyby nic, wpatrując się we mnie bezczelnie tymi swoimi ślepkami... "Ożesz ty", pomyślałem, "tym razem mam cie w nosie, jak znów tam wlazłeś, to sobie radź sam". Kiedy cofnąłem się kilka kroków, usłyszałem skrzeczenie, tym razem całkiem inne, mały - jakby w odpowiedzi na nie, "dał głos". Po chwili na metalowej kratownicy okienka usiadł szpak, albo kos ( nie wiem, nie znam się) z tłustym robalem w dziobie, popatrzył w dół przekrzywiając łebek i... wleciał do środka. Uśmiechnąłem się, wiedziałem że karmieniem małego od dzisiaj zajmie się kto inny...
środa, 1 czerwca 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)