niedziela, 7 listopada 2010

Złota klatka

Był sobie pewien książe. Jego ojciec - bogaty możnowładca, nade wszystko kochał swoje jedyne dziecko, kochał je podwójnie - za siebie i za swoja zmarłą żonę, kochał je nawet tysiąckroć mocniej.... Tak mocno, że obawiając się straty swojego syna, od dziecka wychowywał go w potężnej komnacie swojego pałacu. Komnata ta była zbudowana z marmurów, ściany zawierały inskrypcje największych i najmądrzejszych z mędrców pokryte płatkami  czystego złota. Książe sypiał na wielkim łożu, w pościeli z najdroższego i najdelikatniejszego jedwabiu. W komnacie było mnóstwo regałów, a na tych regałach setki  tomów dzieł.

Stary król tak bardzo kochał swojego syna, że nie pozwalał mu opuszczać komnaty - kiedy książe był młody, łatwiej mu było zapewnić komfort życia w samotności, bez rówieśników, bez widoku słońca i nieba... wystarczyły drogie prezenty, blask słońca zastępowały najjaśniejsze z najjaśniej świecących lamp, niebo zastąpiły mu drogocenne kamienie, którymi wysadzany był ogromny sufit. Dziwna to była miłość... ojciec tak bardzo bał się utraty syna, że dla własnej, egoistycznej potrzeby zamknął go w czterech ścianach.

Mijały lata, książe dorastał. Zmieniał się jego głos, sylwetka - nie był już dzieckiem. Stary król przez te wszystkie lata surowo przykazywał służbie opiekującej się księciem zupełne izolowanie go od świata zewnętrznego. Okna  komnaty, położone dosyć wysoko musiały być szczelnie zamknięte, by żadne dźwięki z zewnątrz nie docierały do książęcego ucha. Komnata była wietrzona tylko wówczas, gdy jej mieszkaniec brał kąpiel. Pewnego dnia jeden ze sług zwyczajnie, po ludzku - zamykając wszystkie okna, zapomniał o jednym z nich, zostawiając je lekko uchylone. Tego wieczoru, książe wracając do swej komnaty położył się od razu do swego wielkiego łoża z zamiarem szybkiego zaśnięcia. Kiedy położył swoją zmęczona głowę na jednej z wielu miękkich poduszek, poczuł na swoich policzkach delikatne, ciepłe muśnięcia, tak, jak gdyby czyjaś miękka dłoń gładziła go w najczulszej z pieszczot...Książe znieruchomiał z wrażenia, nigdy wcześniej niczego podobnego nie poczuł... nawet  jego jedwabne poduszki, których jak już wspomniałem - miał wiele, nigdy nie sprawiały mu takiej przyjemności, gdy kładła na nie swoją twarz. Wieczorny powiew letniego wiatru - bo to on był sprawcą pieszczot, ukołysał wkrótce księcia do snu... Kiedy minęła noc, księcia obudziły dziwne dźwięki. Nie były to kroki ani ciche rozmowy jego sług, nie był to głos starego króla. Nie, te dźwięki książe słyszał po raz pierwszy w swoim życiu. Kiedy tylko zaczął uważniej nasłuchiwać, wydawało mu się, iż z góry, ze strony okna nadlatuje cicha pieśń, cicha na tyle , że nie potrafił wyraźnie rozpoznać słów. Była to pieśń radosna, śpiewana przez kilka głosów. Książe postanowił zapytać o te pieśń swojego starego ojca. Kiedy król odwiedził go tego dnia, jak zwykł to zawsze robić, książę zapytał - "ojcze, o czym była pieśń którą usłyszałem dzisiejszego dnia rano ? Z czyich ust płynęła ?". Król milczał, strach zamknął mu usta. Wyszedł smutny i zagniewany z zamiarem ukarania winnego sługi, który nie dopilnował swoich obowiązków. Od tego dnia nie zdarzyło się już więcej, aby jakiekolwiek okno było chociażby lekko uchylone. Jednak ziarno zostało rzucone... Książe każdego ranka budził się z nadzieją usłyszenia znajomych dźwięków melodii, wieczorami  przytulał się mocno do swych jedwabnych poduszek, by poczuć na policzkach ciepły powiew wiatru... lecz nic, zupełnie nic się nie działo... Kolejnego ranka, gdy żadne dźwięki nie zakłóciły głuchej ciszy, książe wpadł na pomysł. Zebrał wszystkie poduszki z ogromnego łoża i poustawiał je - jedna na drugiej pod oknem, z którego jeszcze nie tak dawno dolatywały radosne głosy. W ten sposób - jak po schodach wspiął się na samą górę, dotykając nosem  chłodnej szyby okna... To co zobaczył po drugiej stronie było zupełnie nowe, nieznane i tak bardzo różnorodne, całkiem inne, niż to, co na co dzień otaczało go w komnacie. Słońce na błękitnym niebie oblewało swoim blaskiem ludzi pracujących na polach, którzy pomimo znoju i trudu swojej pracy uśmiechali się poruszając ustami. Książę po chwili zastanowienia sięgnął do złotej klamki okna  i przekręcił ją. Okno się otwarło... do uszu księcia dotarło tysiące dźwięków, wśród nich rozpoznał ten jeden - była to melodia, jaką usłyszał tamtego ranka... teraz mógł również wyraźnie usłyszeć słowa. Pieśń przerywały śpiewy ptaków, dźwięk kół wozu toczących się po polnej drodze, szum wody w strumieniu. Książe poczuł coś jeszcze... znajomy dotyk na policzku - to ciepły wiatr  masował delikatnie jego skórę, muskał twarz na której pojawił się wyraz zachwytu. W takim stanie zastał księcia jego ojciec - stary król...

Chora miłość była jedynym wytłumaczeniem tego, co działo się później - na tysiące pytać księcia, król nie potrafił odpowiedzieć lub może nie chciał, bał się, że rozbudzi to jeszcze bardziej i tak już wielką ciekawość  księcia, a w końcu stało się to, czego tak bardzo się obawiał - książę zapragnął znaleźć się tam, pośród brudnych, prostych, pracujących ludzi by posłuchać ich radosnych pieśni, zapragnął poczuć dziką, niekoszoną trawę pod stopami, wreszcie  wystawić twarz do słońca i znów przytulać się do wiatru... Król rzekł tylko kilka słów - " wybacz synu, za bardzo cię kocham...".  Twarde jak głaz serce starego króla zmiękło tylko na tyle, że nakazał sługom zostawiać okna w komnacie syna lekko uchylone, lecz to tylko wzmogło tęsknotę księcia za tym, co zdążył już pokochać całym sercem. Od tej chwili, każdego wieczoru  kładł się pod jednym z okien komnaty usypiany do snu wieczorną pieśnią cykad, ranek budził go dźwiękami znajomej pieśni, łoże stało puste... Zgorzkniały król bał się odwiedzać syna, wiedząc że nie potrafi dać mu tego, czego pragnie, za wszelką cenę chciał swoje jedyne dziecko zatrzymać tylko dla siebie. Książe tęsknił coraz bardziej i bardziej... pewnego wieczoru z oczu księcia zaczęły płynąć  łzy, płynęły całą noc, a kiedy wczesnym rankiem słońce zaczęło rozjaśniać komnatę, jego promienie odbiły się od kałuży pod jednym z okien. Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo gorący... Słona kałuża niebawem zaczęła się zmniejszać coraz bardziej, aż zupełnie zniknęła...

Słudzy odkrywszy nieobecność księcia w komnacie, zaalarmowali starego króla - ten oszalał z rozpaczy. Wszczęto poszukiwania w całym królestwie, lecz księcia nigdy już nie odnaleziono...

Tymczasem każdego dnia, nad głowami pracujących w pocie czoła ludzi pojawia się mały obłoczek - zazwyczaj tkwi nieruchomo w jednym miejscu, jak gdyby zdawał się przysłuchiwać radosnym pieśniom pracujących, czasami tylko przesunie się nieco, zasłaniając sobą słońce, przynosząc ulgę rozgrzanym ciałom. Niekiedy widać jak odbija się w strumieniu, wtedy podobno można przy odrobinie dobrej woli zobaczyć coś na kształt uśmiechu w jego odbiciu... ale przecież to tylko wyobraźnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz