sobota, 16 października 2010

Hmmmm...

No i starając sie nie chwalić dnia przed zachodem słońca... (na szczęście już zaszło), tak ostrożnie stwierdzam że... jest mi lepiej. Głowa stała się przyjemnie lekka, nie słychać żadnych "trzasków" :). Ulga jednym słowem.

weekendowe sprzątanie; reklama za friko... czyli "takie tam" dnia codziennego.

Luźniejszy weekend, pogoda nieciekawa - zimno, chłodno czyli połowa października, więc jest czas i chęci zresztą też na gruntowne porządki. Porządki w tym przypadku polegają na segregacji różnego rodzaju papierów, papierzysk, zapisanych tym i owym, spoczywających od dłuższego czasu na biurku. Potem szybka "archiwizacja" ważnych zapisków na twardym dysku i już tylko celny rzut do kosza na śmieci... aż drzew szkoda. W sumie współczesność moralnie wymaga żeby wszystkie ważne rzeczy zapisywać w komputerowych  kalendarzach, PIM'ach i innych "cudach techniki", mimo wszystko starodawne machnięcia długopisem ze stylowo stawianym na końcu zdania wykrzyknikiem są zbyt piękne, żeby tak łatwo z nich zrezygnować. tak więc... niestety drzewa wciąż będą cierpieć.

Kolejny dzień spędzam na "miłych pogawędkach" telefonicznych z dr Świdzińskim, który - sądząc po głosie jest juz lekko znudzony tym faktem... a zaczęło się od tego, że znowu wylądowałem u pana doktora na wizycie ze względu na ciągły, męczący ból u podstawy nosa. Przyznaję - sam sobie zawiniłem "wyłążąc" znowu bez czapki, w dodatku z dopiero co umyta głową na zimno. No a potem próbowałem własnymi siłami podleczyc się, no i znowu okazało się, że tak do końca laryngolog to ze mnie żaden... Pan Świdziński przepisał mi kropelki do nosa (których oczywiście jak zwykle znowu nie było w żadnej aptece, więc trzeba było zamawiać i czekać na odbiór), po których pierwszego dnia zaczęło mi strzykać, stukać i strzelać w przedniej części twarzoczaszki co oznacza "popuszczanie" obrzękniętych błon śluzowych zatok. Niestety ból pozostał, na dodatek pojawiła się senność i ogólny stan rozbicia - a ja oczywiście "dzielnie" chodziłem do pracy, nie opuszczając ani jednego dnia. Zgodnie ze wskazówkami pana doktora, zadzwoniłem po kilku dniach, obwieszczając że wcale nie czuję się lepiej, a w zasadzie to gorzej.

I tu pojawia się wątek reklamowy. Pan Świdziński polecił mi zestaw do płukania zatok, za pomocą którego można sobie oczyścić zatoki samemu w domku. Zestaw składa się z elastycznej butelki służacej jako gruszka, oraz kilkudziesięciu saszetek specjalnej mieszanki izotonicznej, którą rozpuszcza się w wodzie tworząc leczniczą płukankę. Nie powiem, uczucie przyjemne - roztwór w trakcie ściskania butelki wpływa do jednej dziurki, tam przepłukuje całą jamę nosową i wypływa drugą dziurką. Przyjemne, komfortowe uczucia dodatkowo wzmacnia ciepłota roztworu (oczywiście nie może to być wrzątek, najlepiej przed sporządzeniem roztworu sprawdzić temperaturę przegotowanej wody "polewając" nią delikatnie np wewnętrzna część ręki, analogicznie jak przy "sprawdzaniu" mleka w butelce dla  bobasów). Płukankę stosuje  dopiero od wczoraj, więc zobaczymy co będzie dalej - podobno widoczne efekty następują po 3 stosowania dwa razy dziennie. Odpukać, zatoki już mniej dokuczają. Dodatkowo pan doktor Świdziński "zaoferował" mi swoje usługi non-stop do poniedziałku, jako że ma dwudniowy dyżur na swoim oddziale. No cóż... sam tego chciał ;) Bywam strasznie absorbującym pacjentem...

P.S. w poniedziałek próbując się leczyć na własna rękę zażyłem cirrus... a żeby było śmiesznie, zrobiłem to wieczorem... Dzięki temu miałem nieprzespaną noc, na drugi dzień zupełnie nie kojarząc faktu bezsenności z tym, co zażyłem, połknąłem kolejna tabletkę... no i "działo się" - nie miałem pojęcia co jest grane, chodziłem jak nakręcony, najchętniej wszędzie bym biegał, uwagi nie mogłem skupić totalnie na niczym, serce waliło mi 100 na minutę. Dopiero później coś mnie tknęło i sprawdziłem "zalety" cirrusa w sieci... okazało się, że to najgorsze "świństwo" jakie może być - mieszanka cetryzyny z pseudoefedryną daje piorunujące skutki uboczne. Tak więc... 25 zł poszło się "piiiiip..." (i tu pada niecenzuralne słowo, którego ze względu na wysoka kulturę osobistą ( ;)  ) nie umieszczę).

A to wspomniany zestaw do płukania zatok:


środa, 13 października 2010

Bez tematu.

Hmmm... minął tydzień a ja nie mam o czym pisać... no bo czy warto wspominać o kolejnym "ataku na zatoki" ? Bez sensu...

wtorek, 5 października 2010

Victory Celebration.

Ufff... szczęśliwy "happy end", raz jeszcze totalne zło zostało pokonane (a dokładnie zrzucone w przepaść), mniejsze zło zaś na łożu śmierci definitywnie się odmieniło, no i oczywiście wszyscy tańczą i skaczą z radości, a we Wszechświecie zapanowała całkowita zgoda i pokój... na szczęście ;).

http://bastirk18.wrzuta.pl/audio/2vjOOTYdTpJ/star_wars_soundtrack_-_return_of_the_jedi_victory_celebration

http://www.youtube.com/watch?v=MEniXyEwmzo 

Piękny wschód słońca.

Jadąc dzisiaj do pracy wzróciłem uwagę na ogniście pomarańczowe niebo na wschodzie. Pomyślałem, że dla takich widoków warto wstawać wczesnym rankiem, nawet jeśli obowiązki do tego nie zmuszają. Żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego. Zosia, która była pierwsza dzisiejszego dnia myślała chyba o tym samym, rzucając mimochodem "jest tak pięknie, że tylko zrobić zdjęcie".

niedziela, 3 października 2010

Hmmmm... dwie okazje przy jednym ogniu... czy jakos tak ;)


Dzisiaj dwie okrągłe "rocznice" - z jednej strony setny wpis na blogu, a z drugiej urodziny jego właściciela, tzn.  tego blogu właściciela rzecz jasna. Przyjechali goście - na co, jak juz zresztą pisałem wczoraj nie miałem wielkiej ochoty, posiedzieli, pojedli, pośmiali się i... porobili to, co zawsze robi sie prawdopodobnie na każdych zwyczajnych i nudnych imprezach urodzinowych :).

Szczerze mówiąc ( a raczej pisząc) wcale nie tak sobie wyobrażałem spędzenie kolejnej rocznicy przyjścia na Świat. Była piękna pogoda - posiedziałem chwilkę na cmentarzu przy grobie babci (gdyby nie pospiech przed imprezą posiedziałbym dłużej, na co miałem straszną ochotę ze względu na pogodę i nastrój), poczułem metafizyczne prądy i dostrzegłem po raz pierwszy od kilku dni (deszczowych i zimnych) piękno jesieni :) - szkoda, że już wkrótce mają przyjść zapowiadane pluchy, niskie temperatury i szarość - ta gorsza strona aktualnej pory roku. Miałem ochotę - i pogoda była jak najbardziej do tego odpowiednia, na długi , leśny spacer, szuranie nogami w kupkach opadłych liści, gapienie się w chmury i powoli gasnące słońce, no i... takie tam, jak to zwykle bywa na takich spacerach.  Mówi się trudno - podobno lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu... przynajmniej niektórzy "pamiętali" o mnie, więc powinienem być zadowolony.

Nic nie poradzę na to, że wolę samotność - ewentualnie samotność we dwoje.

sobota, 2 października 2010

W przeddzień urodzin.

Nie czuje się ani staro, ani młodo, ani średnio... w ogóle czuję się nijak. pewnie po części to wina lekkiego bólu głowy (znowu te zatoki), po części potrzeby podjęcia decyzji dotyczących przyszłego tygodnia - a czego, jak czego - podejmowania decyzji w szczególności nie znoszę. Jutro mają wpaśc  z wizytą goście, których szczerze mówiąc wcale nie zapraszałem i nie spodziewałem się. Wręcz przeciwnie - miałem wielką ochote wybrać się do Krakowa na długi i samotny spacer wspominkowy po szlakach swojej tamże bytności studenckiej... Ostatecznie jednak nie pojechałem ( m.in. ze względu na zatoki), słucham sprawdzonych kawałków i wcale, a wcale nie marzy mi sie jutrzejsza "impreza" urodzinowa. To chyba tyle...

P.S. Edytko wybacz, mieliśmy się spotkać, a wcześniej umówić telefonicznie. Postaram się to nadrobić w przyszłym tygodniu.