niedziela, 21 lutego 2010

Środek ferii.


 

    Nie wiadomo jak i kiedy, minął cały pierwszy tydzień szkolnej laby J. Jak to mówią – wszystko, co dobre szybko przemija… Mimo "wolnego" tydzień spędziłem jednak aktywnie. Załatwiłem kolejna partię kartonowych pudełek w "znajomym" sklepie J, przygotowałem konspekty na zajęcia z dzieciakami uczęszczającymi na tzw. "półkolonie", zaprojektowałem i wydrukowałem dyplomy oraz zakupiłem drobne nagrody dla zwycięzców w "konkursie bajkowym", No i… znowu wybrałem się do lekarza – mojego ulubionego, pana doktora Świdzińskiego ;). Niestety, stwierdził ropne zapalenie zatok i przepisał antybiotyk… Oczywiście dzień później "pognałem" swoim wiernym, małym samochodzikiem na zajęcia do szkoły, kolejnego dnia również. Zrobiłem wszystko, co zaplanowałem J. Dzieci sprawiały wrażenie zadowolonych, dyrekcja zresztą też … ;). Nawet pstryknęła nam "pamiątkowe zdjęcie" J.


 

    A dzisiaj jest sobota i totalnie leniuchuję… a co… należy mi się J. Z zatokami jest lepiej, tylko oczy nieco "suche" – to chyba niestety znak zbliżającej się wiosny… a co za tym idzie – uczulenia na pyłki wierzby :/. No cóż, przeżyjemy – jak co roku :>.

niedziela, 14 lutego 2010

Walentynki.


 

    Dziś była u mnie moja mała siostrzenica Julka – i to była jedyna i najpiękniejsza Walentynka jaka mnie spotkała J. Wspólnie oglądaliśmy przez okno objadające się rajskimi jabłuszkami ptaki (podobno kosy, ale mam wątpliwości), dmuchaliśmy na zimne szyby tworząc tło dla obrazów malowanych palcami, słuchaliśmy Annie Lennox, zajadaliśmy się cytrynowa babką J. A potem budowaliśmy wspólnie chłopka z plastikowych wnętrzności "aja" niespodzianki ;).

    Niektórzy prowadzą dyskusje nad wyższością Walentynek nad Dniem Kupały, i na odwrót. Czy to jednak ważne, które święto ma większe prawa do tego by je kultywować? Najważniejsze to mieć pewność, że jest ktoś, kto nas kocha, nawet malutkim serduszkiem J.

wtorek, 9 lutego 2010

Walentynkowe serca :)


 

    Wczoraj lepiliśmy modele z masy solnej – małe aniołki oraz serca. Było przy tym mnóstwo zabawy – dzieci same wygniatały solne ciasto oglądając specjalnie przygotowany film instruktażowy. Oczywiście, co chwilę padały pytania "czy już można wlać wodę?"," czy wsypać tę mąkę do miski?","ile to jest pół szklanki soli ?" J. W końcu wszystkim szczęśliwie udało się wymieszać składniki w odpowiednich (mniej więcej) proporcjach. Potem przyszła pora na lepienie figurek. Aniołki powychodziły różne… może nawet dość dalekie od wzorca, ale przynajmniej każdy z nich posiadł oryginalną "duszę" J. Powstały więc takie z baaardzo dużą głową, takie ze skrzydełkami ciut za małymi i takie gdzie ręce zbyt długie zwisały o wiele za nisko – cała różnorodność anielskiego światka J. Z sercami było o wiele prościej – wystarczyło jedynie foremką wyciąć kształt w rozpłaszczonym placku i po sprawie ;).

    Dziś już serca i aniołki stężały i można było je pokryć farbkami. Nie spodziewałem się, że powstaną tak różnokolorowe i wielobarwne dzieła. Najwięcej radości przynosiło mieszanie barw i obserwowanie efektu końcowego w postaci egzotycznych poblasków J. No i… jedna praca zupełna inna od pozostałych – wspaniały, ogromny dinozaur sięgający przednimi "łapkami" do gałęzi prastarej palmy, na tle błękitnego nieba i zieleni trawy J. Dlaczego akurat dinozaur? – "Bo ja proszę pana bardzo uwielbiam dinozaury, zawsze z mamą oglądamy o nich filmy, a w przyszłości będę badaczką, która odkopuje ich kości". Ten niepowtarzalny świat dziecięcy, w nim wszystko jest takie proste J.

niedziela, 7 lutego 2010

Złośliwość rzeczy martwych.


 

    Scenariusz jak zawsze dość podobny… na gwałt potrzebujesz wydrukować jakiś dokument i… nagle ta cholerna drukarka przestaje działać. Próbujesz wszelkich sposobów jej "cucenia" – włączasz i wyłączasz na przemian, ale to nic nie daje. Klniesz na czym świat stoi. Wykasowanie starych sterowników i na ich miejsce ściągnięcie nowych nie przynosi oczekiwanych efektów… Tym razem nie mogę "dostać" się do papierowej wersji mojego konspektu zajęć, a jutro hospitacja z dyrektorem :>. Jakimś cudem będę musiał jutro wymknąć z sali i popędzić do pani Hani, prosząc ja z całego serca (a propos Walentynek ;) ) o wydrukowanie konspektu na szkolnym komputerze. Problem w tym, że pracuje od 7: 00 i niestety, ze względu na L-4 koleżanek zupełnie sam … Wredna drukarka, wrr.


 

    A tak przy okazji – robimy jutro aniołki i serduszka z masy solnej J (Walentynki!).


 

P.S. a co do wczorajszego wpisu… niestety mróz wrócił L. Więc do wiosny chyba jednak jeszcze daleko…

sobota, 6 lutego 2010

Małe wiosny początki ?


 

    Dziś od rana słońce świeci, zdaje się całą swoją mocą – jak nigdy wcześniej (tzn. na przełomie ostatnich tygodni ;) ). W powietrzu czuć zapach wilgoci – odwilż bez skrupułów topi śnieg, nawet ptaki słychać jakby głośniej… Czyżby wiosna nadchodziła już powolutku swoimi małymi kroczkami? · Co prawda przed nami jeszcze ¾ lutego, no i kapryśny marzec…, ale kto wie? Może jednak wiosna zawita wcześniej? A zima tymczasem odpłynie "hen, hen za morze" J. ZATEM CZEKAMY PANI WIOSNO!

    Wczoraj wracając z Katowic poczułem magnetyczną siłę, która kusiła mnie żeby podjechać na Stawiki. To miejsce wciąż mnie przyciąga z całym swym bagażem wspomnień odległych dni. Miałem nieodpartą wręcz ochotę postać nad brzegiem i pogapić się na wieżę ciśnień po drugiej stronie, przypomnieć sobie jak piękne zachody słońca bywają tam latem, żeby nieco później ustąpić miejsca odbiciom gwiazd i okien pobliskich wieżowców w tafli wody… Uświadomiłem sobie, po raz kolejny zresztą, że to miejsce już na zawsze pozostanie na mapie mojego życia i stanie się jednym z małych powodów pozostania na Śląsku już na zawsze J. Kocham Cię moja Mała Ojczyzno!