czwartek, 16 września 2010

Sprawa krzyży.

Dziś rano rozstrzygnął się "problem" związany z krzyżem ustawionym na Krakowskim Przedmieściu, oczywiście część ludzi poczuła się strasznie pokrzywdzona... jak gdyby krzyż, zmieniając swoją lokalizację stał się zupełnie czymś innym niż symbol męki. Bo i stawał się ten nieszczęsny krzyż zupełnie czymś innym w "rękach" tych ludzi - zwykłym narzędziem szantażu, tracąc potęgę swojej wymowy.

Późnym popołudniem odwiedziłem chyba jeden z najciekawszych cmentarzy katowickich - cmentarz komunalny. Jego ciekawość polega na tym, że połowę powierzchni stanowi ... las - w dosłownym znaczeniu :). Kiedy spacerowałem sobie bez pośpiechu alejkami, tymi najmniej uczęszczanymi sadząc po trawie wyrastajacej z asfaltowej nawierzchni zobaczyłem na malutkim wzgórku inny las, a raczej lasek krzyży -takich zwyczajnych, najprostszych, pokrzywionych, metalowych i drewnianych. Było coś, co kazało mi zatrzymać się dłużej w tym akurat miejscu... jakaś powaga, metafizyczna siła tkwiąca zupełnie daleko od głównych punktów cmentarza, miasta, cisza, spokój i totalne ubocze, a jednak czuło się  duchową ważność i mistycyzm tych najprostszych z prostych krzyży, wyraźnie odczuwało się symbol pamięci i wiary w życie tych którzy odeszli... I nikt nie musiał protestować, mówić na głos różańca, płakać przed kamerami dziennikarskich ekip, których zresztą było brak. I coś jeszcze, oprócz jednej tabliczki z napisem "kobieta NN", inne wskazywały na mało znane nazwiska w przeciwieństwie do tablicy z Krakowskiego Przedmieścia - tyle tylko, że... tu, na tym cmentarzu czułem obecność tych zmarłych, będąc przed Pałacem Prezydenckim czułem pustkę prześwietlana fleszami aparatów.
To chyba tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz