niedziela, 28 listopada 2010

Strach.

Początkowo jest wielki, przechodzi w panikę , blokuje oddech oraz ruchy. Później, w miarę czasu zamienia się w rezygnację, czasami wściekłość na tych, którym się zaufało a którzy zawiedli... Wściekłość o to, że było się w zasadzie jedyną osobą, której zależało, mimo tego , że inni traktowali ja niepoważnie. W sumie - tak, czy siak - bez sensu...

sobota, 27 listopada 2010

Cienie przeszłości :).

Robiąc porządki tu i ówdzie natrafiłem na kilka dyskietek (kto jeszcze pamięta, że kiedyś to one były nośnikiem danych w starych, dobrych PeCetach ). Na jednej z nich zachowały się moje stare maile z początku wieku ;) Ciekawie było cofnąć się w czasie i przypomnieć tamte sytuacje, "sercowe problemy" no i... natrafić na kilka wierszy :).

Fragment jednego z nich:

(...)
Tylko to powoduje
Że wciąż doceniam czerwień
Błąkające się dusze
Gdzieś za drzewem
I nawet wiatr
Powoduje ,że unoszę się w powietrzu
Ale jutro
To znowu znormalnieje
 (...)


Raz jeszcze zupełnie queenowo...

Co do utworu "Bijou" o którym już wcześniej pisałem, to - co niektórych może zdziwić, kawałek ten dorobił się również swojej wersji "koncertowej"... wiem, to tylko iluzja, ale raz jeszcze podkreślająca ewenement jakim w historii muzyki był Queen... Echh, żałuję, że mnie tam nie było :).

http://www.youtube.com/watch?v=OGDpnytuve8&feature=related

piątek, 26 listopada 2010

Zimowe początki.

Od kilku dni na trawie leżą resztki śniegu w postaci białych kłaczków cukrowej waty... Nadal jednak dzienna temperatura przekracza 0º C, co zresztą da się odczuć wdychając wilgotne powietrze. Dziś wieczorem, gdy poszedłem do garażu po raz pierwszy od poprzedniej zimy poczułem to "coś" wciągając do płuc powietrze... był to niepowtarzalny, surowy "posmak" nadchodzącej aury. Na płocie skrzyły się w świetle latarni drobne kryształki szronu, zresztą nawet trawa była nim pokryta. Samotna rajska jabłonka już prawie całkiem pozbawiona liści - zaledwie dwa jeszcze zwisały z jednej z jej gałązek, z kilkoma czerwonymi jabłuszkami które pod wpływem mroźnych nocy zmieniły smak z kwaśnego na słodki... Tak, już czuć że zima nadchodzi. Tak było, jest i będzie :). Najdoskonalsze z dzieł - natura.

środa, 24 listopada 2010

Dziewiętnaście lat temu...

W 1991 roku, 24 listopada zmarł zdecydowanie jeden z największych wokalistów jakich nosiło po tej ziemi... i nie pisze tego jako totalnie zakręcony fan zespołu Queen ( ;) ). Freddie był - zgoda, niektórzy powiedzą, że dziwakiem, był oryginalny - tak, jak jego odłamany statyw z mikrofonem na koncertach, przyjęcia pełne egzotyki (autor dennego i głupawego miejscami artykułu z "sułtanem" w tytule, na onecie co nieco o tym wspomina i chyba to jedyny bliski prawdzie fakt z życia Mercury'ego). Freddie to przede wszystkim niepowtarzalny głos i energia - i choćby z tego powodu w muzycznym świecie została po Nim tak wielka pustka...

bezpiecznej drogi - gdziekolwiek jesteś Melino :)

A teraz muzycznie w dosłownym znaczeniu:
- Rodgerowkie pożegnanie przyjaciela (tym razem w wersji studyjnej): http://www.youtube.com/watch?v=pRDqpJPkKEM

- W mojej obronie... jeden z solowych kawałków Freddiego: http://www.youtube.com/watch?v=9f3HcT9toww

(...)
Nawet jeśli...
Nawet jeśli wciąż tęsknimy za Tobą
Idź przed siebie, nie odwracaj się
Kiedyś znów wpadniemy  na siebie
Mój Stary Przyjacielu...
(...)

"Old Friends", Roger Taylor


wtorek, 23 listopada 2010

Hmmmm...

Coś niedobrego dzieje się pomiędzy Koreą Północną a Południową, jakiś zbrojny incydent... ktoś przywołuje wizje niejakiej Baby Wangi na temat III W.Ś. , która wg niej miała by się zacząć właśnie w listopadzie 2010 r. jednym słowem - strach się bać.

niedziela, 14 listopada 2010

Wciąż nostalgicznie, muzycznie, listopadowo...

W 1991 roku na świecie ukazał sie ostatni album Queen z udziałem Freddiego. Jeden z utworów - "Bijou" miał swojego "ojca" - piosenkę Jeffa Becka - "Where were You". Produkcje nieco podobne w brzmieniu i obie równie piękne.

Where were You:


Bijou:

czwartek, 11 listopada 2010

Muzycznie... nostalgicznie... listopadowo.

Stary dobry Dave R. Fuller wrócił na łono Youtube :)

http://www.youtube.com/user/DaveRFuller#p/u/20/UfN6LbotKEQ

niedziela, 7 listopada 2010

Złota klatka

Był sobie pewien książe. Jego ojciec - bogaty możnowładca, nade wszystko kochał swoje jedyne dziecko, kochał je podwójnie - za siebie i za swoja zmarłą żonę, kochał je nawet tysiąckroć mocniej.... Tak mocno, że obawiając się straty swojego syna, od dziecka wychowywał go w potężnej komnacie swojego pałacu. Komnata ta była zbudowana z marmurów, ściany zawierały inskrypcje największych i najmądrzejszych z mędrców pokryte płatkami  czystego złota. Książe sypiał na wielkim łożu, w pościeli z najdroższego i najdelikatniejszego jedwabiu. W komnacie było mnóstwo regałów, a na tych regałach setki  tomów dzieł.

Stary król tak bardzo kochał swojego syna, że nie pozwalał mu opuszczać komnaty - kiedy książe był młody, łatwiej mu było zapewnić komfort życia w samotności, bez rówieśników, bez widoku słońca i nieba... wystarczyły drogie prezenty, blask słońca zastępowały najjaśniejsze z najjaśniej świecących lamp, niebo zastąpiły mu drogocenne kamienie, którymi wysadzany był ogromny sufit. Dziwna to była miłość... ojciec tak bardzo bał się utraty syna, że dla własnej, egoistycznej potrzeby zamknął go w czterech ścianach.

Mijały lata, książe dorastał. Zmieniał się jego głos, sylwetka - nie był już dzieckiem. Stary król przez te wszystkie lata surowo przykazywał służbie opiekującej się księciem zupełne izolowanie go od świata zewnętrznego. Okna  komnaty, położone dosyć wysoko musiały być szczelnie zamknięte, by żadne dźwięki z zewnątrz nie docierały do książęcego ucha. Komnata była wietrzona tylko wówczas, gdy jej mieszkaniec brał kąpiel. Pewnego dnia jeden ze sług zwyczajnie, po ludzku - zamykając wszystkie okna, zapomniał o jednym z nich, zostawiając je lekko uchylone. Tego wieczoru, książe wracając do swej komnaty położył się od razu do swego wielkiego łoża z zamiarem szybkiego zaśnięcia. Kiedy położył swoją zmęczona głowę na jednej z wielu miękkich poduszek, poczuł na swoich policzkach delikatne, ciepłe muśnięcia, tak, jak gdyby czyjaś miękka dłoń gładziła go w najczulszej z pieszczot...Książe znieruchomiał z wrażenia, nigdy wcześniej niczego podobnego nie poczuł... nawet  jego jedwabne poduszki, których jak już wspomniałem - miał wiele, nigdy nie sprawiały mu takiej przyjemności, gdy kładła na nie swoją twarz. Wieczorny powiew letniego wiatru - bo to on był sprawcą pieszczot, ukołysał wkrótce księcia do snu... Kiedy minęła noc, księcia obudziły dziwne dźwięki. Nie były to kroki ani ciche rozmowy jego sług, nie był to głos starego króla. Nie, te dźwięki książe słyszał po raz pierwszy w swoim życiu. Kiedy tylko zaczął uważniej nasłuchiwać, wydawało mu się, iż z góry, ze strony okna nadlatuje cicha pieśń, cicha na tyle , że nie potrafił wyraźnie rozpoznać słów. Była to pieśń radosna, śpiewana przez kilka głosów. Książe postanowił zapytać o te pieśń swojego starego ojca. Kiedy król odwiedził go tego dnia, jak zwykł to zawsze robić, książę zapytał - "ojcze, o czym była pieśń którą usłyszałem dzisiejszego dnia rano ? Z czyich ust płynęła ?". Król milczał, strach zamknął mu usta. Wyszedł smutny i zagniewany z zamiarem ukarania winnego sługi, który nie dopilnował swoich obowiązków. Od tego dnia nie zdarzyło się już więcej, aby jakiekolwiek okno było chociażby lekko uchylone. Jednak ziarno zostało rzucone... Książe każdego ranka budził się z nadzieją usłyszenia znajomych dźwięków melodii, wieczorami  przytulał się mocno do swych jedwabnych poduszek, by poczuć na policzkach ciepły powiew wiatru... lecz nic, zupełnie nic się nie działo... Kolejnego ranka, gdy żadne dźwięki nie zakłóciły głuchej ciszy, książe wpadł na pomysł. Zebrał wszystkie poduszki z ogromnego łoża i poustawiał je - jedna na drugiej pod oknem, z którego jeszcze nie tak dawno dolatywały radosne głosy. W ten sposób - jak po schodach wspiął się na samą górę, dotykając nosem  chłodnej szyby okna... To co zobaczył po drugiej stronie było zupełnie nowe, nieznane i tak bardzo różnorodne, całkiem inne, niż to, co na co dzień otaczało go w komnacie. Słońce na błękitnym niebie oblewało swoim blaskiem ludzi pracujących na polach, którzy pomimo znoju i trudu swojej pracy uśmiechali się poruszając ustami. Książę po chwili zastanowienia sięgnął do złotej klamki okna  i przekręcił ją. Okno się otwarło... do uszu księcia dotarło tysiące dźwięków, wśród nich rozpoznał ten jeden - była to melodia, jaką usłyszał tamtego ranka... teraz mógł również wyraźnie usłyszeć słowa. Pieśń przerywały śpiewy ptaków, dźwięk kół wozu toczących się po polnej drodze, szum wody w strumieniu. Książe poczuł coś jeszcze... znajomy dotyk na policzku - to ciepły wiatr  masował delikatnie jego skórę, muskał twarz na której pojawił się wyraz zachwytu. W takim stanie zastał księcia jego ojciec - stary król...

Chora miłość była jedynym wytłumaczeniem tego, co działo się później - na tysiące pytać księcia, król nie potrafił odpowiedzieć lub może nie chciał, bał się, że rozbudzi to jeszcze bardziej i tak już wielką ciekawość  księcia, a w końcu stało się to, czego tak bardzo się obawiał - książę zapragnął znaleźć się tam, pośród brudnych, prostych, pracujących ludzi by posłuchać ich radosnych pieśni, zapragnął poczuć dziką, niekoszoną trawę pod stopami, wreszcie  wystawić twarz do słońca i znów przytulać się do wiatru... Król rzekł tylko kilka słów - " wybacz synu, za bardzo cię kocham...".  Twarde jak głaz serce starego króla zmiękło tylko na tyle, że nakazał sługom zostawiać okna w komnacie syna lekko uchylone, lecz to tylko wzmogło tęsknotę księcia za tym, co zdążył już pokochać całym sercem. Od tej chwili, każdego wieczoru  kładł się pod jednym z okien komnaty usypiany do snu wieczorną pieśnią cykad, ranek budził go dźwiękami znajomej pieśni, łoże stało puste... Zgorzkniały król bał się odwiedzać syna, wiedząc że nie potrafi dać mu tego, czego pragnie, za wszelką cenę chciał swoje jedyne dziecko zatrzymać tylko dla siebie. Książe tęsknił coraz bardziej i bardziej... pewnego wieczoru z oczu księcia zaczęły płynąć  łzy, płynęły całą noc, a kiedy wczesnym rankiem słońce zaczęło rozjaśniać komnatę, jego promienie odbiły się od kałuży pod jednym z okien. Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo gorący... Słona kałuża niebawem zaczęła się zmniejszać coraz bardziej, aż zupełnie zniknęła...

Słudzy odkrywszy nieobecność księcia w komnacie, zaalarmowali starego króla - ten oszalał z rozpaczy. Wszczęto poszukiwania w całym królestwie, lecz księcia nigdy już nie odnaleziono...

Tymczasem każdego dnia, nad głowami pracujących w pocie czoła ludzi pojawia się mały obłoczek - zazwyczaj tkwi nieruchomo w jednym miejscu, jak gdyby zdawał się przysłuchiwać radosnym pieśniom pracujących, czasami tylko przesunie się nieco, zasłaniając sobą słońce, przynosząc ulgę rozgrzanym ciałom. Niekiedy widać jak odbija się w strumieniu, wtedy podobno można przy odrobinie dobrej woli zobaczyć coś na kształt uśmiechu w jego odbiciu... ale przecież to tylko wyobraźnia.

piątek, 5 listopada 2010

Takie tam...

Coraz częściej rozbijają się samoloty. Dziś na onecie informacje na temat dwóch katastrof, w obu przypadkach podobno nikt nie przeżył... A tyle pisano na temat bezpieczeństwa podróżowania tym środkiem transportu.Zresztą, nie tylko samoloty... co chwilę słyszy się o jakimś wypadku, katastrofie, mam wrażenie, że częściej niż kiedyś.

Od wczoraj wieje wiatr, ale taki dziwny jak na tę porę roku - ciepły podmuch powietrza. Ogródek jest pełen opadłych liści, na jabłonce zostały już tylko małe, rajskie jabłuszka. Dzika róża czerwieni się licznymi owocami - jesień w pełni :). Aż miło popatrzeć przez okno, pogapić się tak bezrefleksyjnie na poruszane wiatrem gałęzie daglezji, przelatujące ptaki, pomyśleć o zbliżającej się zimie...

A'propos ostatniego zdania, myślałem wczoraj o wzgórzu - tak bez powodu. Przypomniał mi się ostatni sylwester i pomyślałem, że w tym roku tak rzadko tam bywałem. A przecież bywa tam tak pięknie :). Tym piękniej musi być tam teraz, zwłaszcza od strony lasku, gdzie ścieżkę zapewne pokrył kobierzec  klonowych i innego rodzaju liści. Tak, koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.

Jeszcze chętniej wyjechałbym w góry - chociaż na jeden, dwa dni. teraz, gdy cisza i pustka wokół ma to swój urok.

środa, 3 listopada 2010

Rocznica.

Hmmm... właśnie zauważyłem, że dokładnie kilkanaście minut temu minęła pierwsza rocznica istnienia mojego blogu. Tortu jednak nie będzie :).

See You when You're 40

Jest taka piosenka Dido, gdzie autorka tekstu zarzuca głównemu bohaterowi niedojrzałość. Czasami myślę, że sam też czekam na swoją czterdziestkę - w międzyczasie wszyscy inni wokoło "dorośleją" pod wpływem  zdarzeń, które szykuje im los. Dużo w tym prawdy - życie samotne, w pojedynkę powoduje pewien komfort psychiczny ale i brak dojrzałości wynikającej z ujarzmianiem codziennych problemów - strachem o zdrowie dziecka, kłopotami w związkach, małżeństwach, stratą. Czasami wydaje mi się , że jestem myślami z najbliższymi, próbuje wczuć się w ich problemy gapiąc się późnym popołudniem przez okno na uwolnione od choinek rdzawe niebo, z dużym kubkiem gorącej herbaty w ręce. Wiem, że ich nie zrozumiem, mogę tylko spróbować zbliżyć się emocjonalnie do ich smutków, rozpaczy, problemów... Aniu, nie powiem Ci, że Cie rozumiem, bo nigdy nie byłem i nie będę w Twojej sytuacji, ale jest mi przykro i jestem z Tobą myślami, na swój niedoskonały sposób.

Kiedyś pewnie dojdę do tej 40-stki...