poniedziałek, 16 kwietnia 2012

When We Dance...

Lata mijają, kolejny styczeń, kolejna wiosna, kolejny podmuch wiatru jesienią... Dźwięki Żądłowego - "Kiedy tańczymy" pozostaną we mnie żywe na zawsze. Dopóki moje uszy będą słyszeć pojedyncze choćby brzmienia tej piosenki, moje serce nie przestanie drżeć, a wspomnienia wracać. I chociaż miną kolejne tysiące dni, będziesz tam, będzie Będzin, będą ciepłe noce, będzie zimowe wzgórze i cała ta pieprzona magia która mnie spotkała :).

sobota, 14 kwietnia 2012

Takie tam...

Marzy mi się gorący letni dzień, popołudnie z książką na trawie w parku na Zagórzu. Tak naprawdę nie mam ochoty czytać książki, ale trzymając ją w dłoni, siedząc pod drzewem na trawie mam zamiar obserwować ludzi, życie, gapić się na niedalekie bloki i to co nad nimi - chmury, niebo a później zachód słońca... :). Słuchać gwaru dorosłych i dzieci przemieszanego z ćwierkaniem ptaków. Po prostu być tam w letni, upalny dzień... sam nie wiem dlaczego akurat to przyszło mi do głowy ;)

czwartek, 12 kwietnia 2012

czwartkowe późne popołudnie...

deszcz, niby wiosna ale wciąż chłodno. Jakaś bezsilność, słabość, pustka w głowie... dobrze, że jutro już piątek. Ten tydzień trwa tylko trzy dni. Wiosna w ogóle jest jakaś taka do niczego - te ciągłe zmiany pogodowe. Tak jakoś...

wtorek, 10 kwietnia 2012

Dwa lata temu...

Dziś wróciłem pamięcią do tamtego dnia - w przeciwieństwie do większości byliśmy wtedy w drodze, odcięci od telewizji - dziś każdą sobotę zaczynam od włączenia tvn24. Wtedy było tylko stwierdzenie - "pewnie już wylądowali", dopiero po jakimś zadzwoniła komórka, dzwonił mój znajomy. "To ty nic nie wiesz ?" Rzucił jakąś niewyobrażalna liczbę ofiar , nie bardzo w to wierzyłem. Informacja podzieliłem się z resztą " podobno rozbił się samolot z Kaczyńskim, podobno jest ok. 90 ofiar, więc chyba spadł na jakieś osiedle". Po chwili sytuacja przybrała dość absurdalny widok - autokar zatrzymał się na najbliższej stacji i wszyscy wyszli na zewnątrz - część od razu z komórkami przy przy uszach została tuż obok, inni swoje kroki skierowali do budynku jakiejś knajpki tuz obok stacji oglądać tv. Pamiętam, że każdy był w znacznym stopniu poruszony - nie wiedzieliśmy co się dzieje w Warszawie która była celem naszego wyjazdu, nie mieliśmy pojęcia co z kongresem na który zmierzaliśmy - panował chaos. "Wracać czy jednak dojechać ?" - zwłaszcza , że byliśmy zaledwie kilkanaście kilometrów od Warszawy. W końcu telefon do zarządu i decyzja - "jedziemy". Kongres odbył się, ale zrezygnowano z wielu punktów programu. W przerwie obrad podjechaliśmy grupką pod Pałac Prezydencki - centrum kraju w tym momencie... tłumy, coraz większe schodzących się ludzi, kamery ekip telewizyjnych krajowych i zagranicznych, tam i ówdzie można było usłyszeć obcy język. Zdziwione twarze pary Japończyków - prawdopodobnie turystów, którzy tak do końca zapewne nie mieli pojęcia co się dzieje. Rzeczywiście - tak jak wielu później pisało, mówiło - można było odczuć jedną wielką jedność - ogrom abstrakcyjnego cielska formującego formującego się na placu, bliższych i dalszych uliczkach, które z każdą chwilą rosło, powiększało się absurdalnie. Każdy z nas był jego cząstką. Najbliżej ogrodzenia stali harcerze odbierający od przychodzących zapalone znicze - powstało z nich wtedy pamiętne "jezioro" światła. Jako Polak dziękuję nie tylko Rodakom za tamte chwile jedności, które pewnie szybko się nie powtórzą, dziekuje również naszym sąsiadom - zwykłym Rosjanom za tak wiele wyrazów współczucia, których wielu z nas może nawet nie chciało dostrzec.