Przypadkowo wpadła w moje ręce kaseta ze ścieżką dźwiękową do legendarnego już chyba obrazu – Twin Peaks. O ile w przypadku filmu trzeba się zdrowo napocić w celu zrozumienia fabuły, o tyle muzyka tła wpada może nawet zbyt łatwo do ucha. Wśród utworów największa chyba perełka – The Nightingale. Spokojna, senna przytulanka w sam raz w czas zmierzchu dla dwojga zakochanych… ech, aż człowieka coś ściska pod lewym żebrem ;).
niedziela, 29 listopada 2009
niedziela, 22 listopada 2009
Betonowe marzenia
Stałem kiedyś
Przy oknie, w tym wieżowcu
Oni na chwilę wyszli
Więc byłem sam
Dotykając szklanej sfery
Świata, który miał istnieć
Poza piaskiem i krzemem
Pytałem i odpowiadałem
Bo była droga i był jej koniec
Zapewne właśnie tam
Gdzie planowałem
I wiły się samochody
Czerwienią w blasku słońca
Wiedziałem, na Litość Boską
Wiedziałem
Że droga musi prowadzić tam
Gdzie zaczęło się moje życie
W objęciach dźwięków
Nisko – wysokiego głosu Stinga
W dolinie otoczonej samymi blokami
Gdzie marzenia są sumą
Potęgi i siły szarych płyt
Tak, droga musiała
Tam właśnie się kończyć
I dojadę w to miejsce
Zanim oni wrócą
Znajdę marzenia
Ukryte gdzieś
Pomiędzy szarymi blokami
Zanim nadejdą…
15. 12. 2005'
czwartek, 19 listopada 2009
Włóczykiju, wracaj szybko i bezpiecznie !
Ktoś wyjeżdża i czujesz obawy, zwłaszcza, gdy celem podróży jest jakaś mieścina na końcu świata. Zawsze czujesz ten niepokój, kiedy ktoś bliski opuszcza bezpieczne miejsce i wybiera otwarty Świat... Wtedy można tylko cierpliwie czekać na powrót tego Kogoś, zupełnie tak jak robił to Muminek tęsknie wyczekując Włóczykija wczesną wiosną.
Zmęczenie materiału
Od poniedziałku męczy mnie angina, prawdopodobnie dzięki antybiotykowi stan gardła nieco poprawił się – aż tak bardzo już nie boli i da się w miarę normalnie oddychać. Zaczął za to męczyć kaszel i ból głowy. Uczucie rozrywania oskrzeli przy nagłym ataku nie jest zbyt przyjemne… postanowiłem więc dla pewności odwiedzić laryngologa. Oczywiście prywatnie – przecież na "specjalistę" na usługach eNeFeZu czekał bym pewnie z pół roku. Na miejscu opowiadam, co i jak, pan doktor miły i uśmiechnięty, ale jakiś taki " w pospiechu", szybciutko diagnozuje zadowoliwszy się tylko spojrzeniem na nieszczęsne migdałki (do nosa już nie zaglądał) orzeka – no właśnie, że zatoki nieco zapchane. Spisuje raz dwa na karteczce, co i jak mam brać i stanowczym acz wciąż grzecznym ruchem "dziękuje mi za wizytę" kierując w stronę drzwi. Wizyta trwa zaledwie 5 minut. Kosztuje 50 złotych, a więc tyle ile w najlepszych momentach mojego życia zawodowego – w czasie prowadzenia zajęć ze studentami, zarabiałem w ciągu godziny ćwiczeń (do których przygotowywałem się tworząc notatki, slajdy). Gdy już jestem za drzwiami, nagłe "olśnienie" – moment, a co z preparatem do nosa na bazie sterydów, usprawniającym śluzówkę? Nieśmiało pukam do drzwi, bo jest tam już jakiś pacjent i pytam – "brać czy nie brać?"; "Niech pan odstawi, bo stan zatok jest dobry"…. Bądź tu mądrym, niczego już nie wiem…. Zaraz, prawie niczego. Wiem tyle, że z mojego portfela zniknęło 50 złotych. Moją skromną materię jestestwa chyba zaczyna ogarniać lekkie zmęczenie. Czasami marzę o bezludnej wyspie i posiadaniu wiedzy na temat samo uzdrawiania.
niedziela, 15 listopada 2009
Podejrzana była już sobotnio niedzielna noc – rzucałem się z boku na bok, zasnąwszy grubo po 3 wstałem o 8 z tym trudnym do określenia, ale wielu znajomym uczuciem, że cos się zbliża. Gardło lekko pobolewa, węzeł podżuchwowy powiększony, lekki jak na Azie stan rozbicia – pierwszy rzut oka kieruje się na pudełko aspiryny, może wystarczy… Rzeczywiście po rozpuszczonym, kwaśno mdłym, ciepłym medykamencie człowiek dojrzewa słonko zza chmur J Niestety, kiedy mijają godziny i magiczne właściwości leku przestają działać, wraca gorączka – tym razem zdecydowanie większa, dreszcze, uczucie zimna i grabienia dłoni – skóra na opuszkach palców robi się dziwnie zmacerowana, jak po długiej kąpieli, palce mrowieją. Kolejny łyk "magicznej" aspiryny, znowu na jakiś czas robi się znośnie… niestety z godziny na godzinę maleją nadzieje, że to tylko zwykłe przeziębienie L
środa, 11 listopada 2009
Nieszczęsny dar mowy
Czasami człowiek powie za dużo, później żałuje swoich słów, chociaż gdy je wypowiadał miały (tak mu się wydawało) jakiś sens. Później takie słowa – koszmarki gryzą człowieka w sam środek jestestwa, myśli próbuje się skupić zupełnie na czymś innym, a te twory kłębią się w kółko w głowie i nie dają o sobie zapomnieć. W pewnym momencie zaczyna się samego siebie nienawidzić za dar mowy, za zbyt ruchliwy język… jęzor… jęzorzysko… a chwilę później ma się już naprawdę tego wszystkiego dosyć i chce się odpłynąć gdzieś na bezludną wyspę, z daleka od jednostek ludzkich. Z biegiem czasu pamięć będzie wybielać wszystkie dramatyczne elementy a czas poskleja jakoś poczucie wartości.
wtorek, 10 listopada 2009
Dzisiejszego dnia byłem świadkiem dość absurdalnej jak na moje gusta sytuacji… po zapłaceniu i w trakcie pakowania do reklamówki lekarstw w aptece, zauważyłem panią w wieku ok. 40stu lat z plikiem pustych recept pytającą się o jakiś lek i dawki…" no wie pani - ten który stosuje się na grzybicę". Kiedy farmaceutka podała nazwę, kobieta nieszczęsna przy pustych receptach wypisując jedna z nich musiała zapisać medykament fonetycznie, bo poprawiona przez magister przy okienku lekko zakłopotana odezwała się " ojej, źle napisałam …. I co teraz?". W tym momencie całkiem równocześnie i całkiem zdziwieni – ja i inna pani magister przed chwilą obsługująca mnie przy aptecznej ladzie spojrzeliśmy na kobietę, ta jednak nie zwracając na ans uwagi zaczęła wypisywać kolejny druczek. Sytuacja z lekka absurdalna, jakby wyjęta wprost ze skeczu monty-pythonowskiego. Kiedy wychodziłem słychać było rytmiczny dźwięk pieczątki, którą … pani doktor (?) podbijała kolejno recepty.
poniedziałek, 9 listopada 2009
Taki to już jest ten cholerny listopad
Listopad jak żaden inny miesiąc wydaje się być skazany na ludzkie wspomnienia pojawiające się pomiędzy mgłami i deszczową ścianą płaczu. Oprócz pamięci o naszych zmarłych przejawiającej się w płomykach zapalanych dziesiątkami zniczy, istnieje jeszcze inny rodzaj rozstania, żalu za przeszłością… To tęsknota za minionym, za tymi, którzy chociaż żyją realnie i fizycznie gdzieś na skrawku jakiejś połaci ziemi, w naszych sercach pozostawili jedynie ślad, zadrę, ranę, która w końcu, po latach z trudem zabliźnia się. Wciąż jednak jest na tyle otwarta, że każdy kolejny mglisty, listopadowy dzień z szybko zapadającymi ciemnościami pozwala uciekać naszym myślom w tamte strony, mgliste i dość ponure, w których za każdym razem ponownie się gubimy.
piątek, 6 listopada 2009
Znowu piątek
No i znowu mamy piątek. Można dłużej posiedzieć nocą przed TV, jechać na nocne zakupy do Tesco… może zwyczajnie nawet tylko po to, żeby poobserwować nocne życie miasta. Wstąpić po drodze na Stawiki, zatrzymać się i pogapić w odbite w wodzie światła nocnego życia mieszkańców pobliskich wieżowców, zatopić w lekko śpiących myślach, przybierających w takiej chwili senne marzenia J. Można też wypić duże tyskie w międzyczasie wsłuchując się w znów całkiem nowo brzmiące dźwięki Queen'u. Można być wolnym, przez te kilkanaście godzin.
środa, 4 listopada 2009
Słów kilka o zapożyczeniach i w ogóle…
Są filmy, których nigdy nie obejrzę. Nigdy nie obejrzę Harry'ego Pottera. Zwyczajnie – nie jestem pod urokiem tej bajecznie magicznej opowieści. Uważam ją za słabą i pełną zapożyczeń – sama idea podobno zaczerpnięta z "Akademii pana Kleksa", z kolei czekoladowe żabki kojarzą mi się zdecydowanie z niepowtarzalnym skeczem Monty Python'ów o bombonierce i jej zawartości ( dla niebędących w temacie – chodzi o czekoladki "chrupiąca żabka" J ).Książka? Podziękuję – pamiętam jak z wypiekami na twarzy zaczytywałem się w seriach opowieści o Panu Samochodziku, przygodach Tomka Wilmowskiego opisanych w książkach Alfreda Szklarskiego. Te książki wręcz się pożerało. Zmusiłem się do przeczytania kilku stron grubego tomiska o młodocianym czarodzieju z Hogwartu. Nie poczułem niczego… Przykro mi pani Rowling, nie dorasta pani do pięt autorom moich książkowych wspomnień.
Życie…
Papier – całkiem zwyczajny, gładki, formatu A4. Właściwie jego brak. Dziś na pytanie – "czy są kartki?" Musiałem odpowiedzieć "przykro mi, ale skończyły się". Nie powiedziałem nic więcej – o tym, że czekamy na odpowiedź Komitetu Rodzicielskiego w/s przekazania środków na zakup materiałów. Wystarczy 10 zł – tyle kosztuje najtańsza ryza papieru do drukarek i ksero. Dzieciom nie powiem również – "złóżcie się po 50 groszy", to niezgodne z prawem. Świetlica szkolna jest nieodpłatna. Święta Bożego narodzenia dopiero za niecałe dwa miesiące, zatem uzyskanie funduszy ze sprzedaży ozdób i kartek chwilowo odległe w czasie. Nie, nie powiem dzieciom – "Kochani, każda kartka kosztuje, budżet jest skromny, starajcie się jak najmniej rysować". Sam, jako dzieciak stępiłem niejedna kredkę. Mogę tylko prosić - "szanujcie papier, każdą pojedynczą kartkę, bo żeby powstała najmniejsza z nich trzeba ściąć drzewo". Może posłuchają?
Złota polska jesień
Troszkę o pogodzie. Ostatnio odwiedziłem jeden z portali tematycznych dotyczących polskiej aury i…. niestety, znowu (podobno) szykuje się beznadziejna zima – tzn. chlapa, chlapa i jeszcze raz chlapa, deszcze. Jeśli pojawi się śnieg to tylko chwilowo, a to za sprawą dodatnich temperatur. Jednym słowem – ulepić bałwana będzie ciężko (dobrze, że większość chodzących bałwanów odporna jest na plusowe temperatury ;) ). Święta bez śniegu to też nie to samo… niestety. Jedyne pocieszenie w tym, że przynajmniej jesień mamy taka prawdziwą – złoto polską J. Kto nie zwrócił na to jeszcze szczególnej uwagi namawiam na spacer, najlepiej w lesie, gdzie paleta ciepłych jesiennych barw otoczy nas ze wszystkich stron J. Pozdrawiam!