niedziela, 11 kwietnia 2010

Cisza...

Jechaliśmy autokarem na kongres, jak to zwykle w takich sytuacjach - w autobusie wesoło, gwar rozmów. Jesteśmy 100 kilometrów przed Warszawą, ktoś odbiera telefon komórkowy, rozmawia po cichu... za chwile podchodzi do pana Marka, słychać jak ściszonym głosem mówi "podobno rozbił się samolot z prezydentem na pokładzie". Zapada cisza... Zjeżdżamy na najbliższą stację. Większość szybkim krokiem zmierza do budynku, pozostali dzwonią do znajomych. Potwierdzają się smutne wiadomości, podobno zginęło 88 osób, podobno Kaczyński nie żyje... Zastanawiamy się , czy w tej sytuacji w ogóle dojdzie do kongresu. Na miejsce dojeżdzamy pogrążeni w rozmowach, spekulacjach na temat usłyszanych radiowych faktów. Sala - miejsce kongresu pogrążona w mroku, na ekranach falująca polska flaga, tym razem cała w czerni. Kongres jednak zaczyna swoje obrady, ale ze względów osobistych prowadzący prosi o opuszczenie wszelkich punktów zjazdu związanych z żywą dyskusją, przemówieniami. W przerwie większośc wysłuchuje komunikatów radiowych dotyczących potwierdzonej juz listy ofiar... padają znane z dnia codziennego, z telewizji, gazet nazwiska. Milczące niedowierzanie... osoby, które jeszcze wczoraj wypowiadały się w mediach, toczyły dyskusje ponadpartyjne, podejmowały decyzje polityczne... nie żyją.

Postanawiamy grupa odwiedzić Belweder. Dojeżdzamy autobusem, który z przystanku na przystanek staje się coraz pełniejszy ludzi z wiązankami kwiatów, zniczami. Jakaś starsza kobieta siedzi przy oknie przytulona wręcz głowa do małego, kieszonkowego radia, z którego słychać dobiegające głosy modlących się ludzi. Przed Pałacem Prezydenckim tłumy Polaków, ale nie tylko, słychać i widać również obcokrajowców. Wszyscy chcą dostać się pod sama bramę. To jednak niemożliwe, jest zbyt tłoczno. Pomocni okazują się harcerze - odbierają z rąk kwiaty i znicze, kładąc je bezpośrednio pod bramą, gdzie powoli rośnie duże, palące się knotami, pachnące aromatem kwiatów pole... Gdzieniegdzie panuje gwar, gdzie indziej znów cisza.

Kilka godzin później, już w domu wciąż wpatruje się w listę pasażerów rozbitego samolotu pokazywaną w serwisach informacyjnych... listę osób których już nie ma, których jednak głosy, wizerunki są wciąż tak świeże w pamięci. Pojawiają się myśli - "przecież ten był jeszcze tak młody", " tego za bardzo nie darzyło się sympatią, a tamtego lubiło bardziej" - ale dzisiaj to już nie ma znaczenia - ten tragiczny kawałek lotniska zrównał ich wszystkich, łącznie z ich wadami, zaletami, sympatią czy antypatią ludzi.

Spoczywajcie w pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz