niedziela, 6 grudnia 2009

Dysput o św. Mikołaju


 

    Tak się złożyło, że wraz z dziećmi składaliśmy w piątek papierowe figurki Świętego Mikołaja z wycinanych elementów. Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy z luźnych, kartonowych cząsteczek zaczęła wyjawiać się coraz wyraźniejsza postać Świętego…, gdy do kompletu dołączyło biskupie nakrycie głowy i pastorał, jedno z dzieci ze zdziwieniem zapytało "proszę pana, a kto to jest?". Kiedy wyjaśniłem, że to właśnie główny bohater dnia 6-tego grudnia, wciąż patrzyły na mnie pełne niedowierzania i zdziwienia oczy. Jasne stało się dla mnie, że większość siedmiolatków kojarzy postać Biskupa z Mirry tylko i wyłącznie z cocacolowym, opasłym, brodatym krasnalem zwanym z grubsza "mikołajem", wydającym z siebie dodatkowo podejrzane odgłosy typu "hohoho". Rys amerykańskiego zimowego idola jest w dzieciach tak mocno zakorzeniony, że tylko czekać chwili, kiedy część z nich załamie się brakiem przewodu kominowego w swoich blokowych m-ileś. Z drugiej strony… równie absurdalne bywały opowieści z czasów dzieciństwa mojego i moich rówieśników – wówczas "mikołaj" dostarczał paczki z prezentami wchodząc do mieszkań przez okno… sposób chyba nie mniej makabryczny niż przeciskanie swojego otyłego ciała przez ciasny komin. Mimo wszystko jednak "mikołaj" z moich dziecięcych wyobrażeń podsycanych opowieściami dorosłych nie dość, że wyglądał zdrowiej (szczupły i bez tych dziwnych czerwonych wykwitów na policzkach), to na dodatek bardziej przypominał oryginał – Mikołaja z Mirry. Tak, ale to już zupełnie inne czasy…, więc kiedy przypadkiem idąc przez miasto w późnych godzinach nocnych, z 5-tego na 6-tego grudnia usłyszymy znienacka dochodzące gdzieś z góry, przytłumione "hohoho", schowajmy się czym prędzej pod jakimś daszkiem… a nóż jeden z reniferów będzie miał problemy gastryczne.

P.S. a na problemy z żołądkiem, jak wszyscy wiedzą najlepszym lekarstwem jest szklanka coca-coli…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz